
czyli
Szkoła muzyczna im. Ignacego Paderewskiego.
Po ukończeniu Akademii Muzycznej w roku 1980, stanęłam przed dylematem podjęcia pracy odpowiedniej do mojego wykształcenia, czyli: praca z chórem, zespołem kameralnym, wokalistami. Tak zaczyna się kolejny rozdział 1 części rozdziału VI przygotowywanych do druku unikalnych wspomnień Bożeny Kwiatkowskiej, kobiety, która urodziła się z batutą w dłoni…

To jedna z najbardziej wyrazistych osobowości tarnowskiej kultury, o iście renesansowych horyzontach, kobieta instytucja, a przy tym osoba bardzo ciepła i wrażliwa, emanująca zda się niespożytymi siłami witalnymi. Pisze wiersze, maluje i haftuje, uczy i studiuje, ale przede wszystkim komponuje i dyryguje.
Pierwsza część jej postojów pamięci pt. “Z batuta przez życie” ukazała się w formie książki przed wakacjami w 2023 roku, drugą część może uda się przygotować do druku jeszcze w tym roku. I podobnie, jak w przypadku części pierwszej, będziemy drukować kolejne jej rozdziały. Nasz portal jest patronem medialnym całego projektu. Tym razem nasza bohaterka wraca do początków swojej kariery w muzycznym Tarnowie.

Niestety, było to trudne w Tarnowie. Niewątpliwy prym w tej materii należał do dyrektora Szkoły muzycznej, Romana Zubka. On prowadził dziecięcą orkiestrę kameralną składającą się z uczniów Państwowej Podstawowej Szkoły Muzycznej. Była to świetna orkiestra i dyrektor Zubek prowadził ją znakomicie, korzystając z literatury klasycznej sam sporządzał aranżacje utworów. Zajmował się również kompozycją i robił to bardzo oryginalnie.

Egzamin… obok mnie pan Marian Początko – Tarnów 1986.
Nie było wtedy miejsca dla miejsca dla młodej pani dyrygent. Funkcjonowały tylko chóry kościelne i to nie na zbyt wysokim poziomie. Orkiestry kameralnej ani zespołu instrumentalnego nie było w latach 80. również. Wiemy wszyscy jakie to były czasy i nie widzę sensu rozbudowy tego tematu. Cały piąty rok studiów byłam na urlopie chcąc zająć się pisaniem pracy magisterskiej, więc kontakt mój ze szkołą muzyczną w Bochni w której pracowałam przez dwa lata, został zawieszony. Trzeba było szukać wolnego etatu w Tarnowie. Znalazł się – w Pałacu Młodzieży, jako akompaniator do zespołu ludowego. Nie była to praca dająca satysfakcji wyuczonemu dyrygentowi, ale środowisko artystyczne mimo wszystko jest małe. Z kulturą było i jest nadal krucho. Trudno jest się „wybić” i coś osiągnąć.

Wspólna Wigilia z moją klasą w Ognisku Muzycznym w Tarnowie – 1985.
Musiałam więc przyjąć to, co było. Walenie w klawisze polek, marszów, ćwiczeń „po przekątnej” rytmicznej części zespołu baletowego. Po paru tygodniach prania rytmów na dwa i cztery, doszłam do rutyny akompaniamentu. Aby nie zgłupieć otwierałam książkę na pulpicie na nuty- znając dokładnie schematy ćwiczeń i powtórek po prostu grałam automatycznie czytając „Dzieje pięknej Bitynki” i historię rodu Czartoryskich, skądinąd również mecenasów sztuki artystycznej. Zawsze miałam podzielną uwagę, mogłam więc pogodzić czytanie z graniem.
Niedługo potem nastał stan wojenny i wtedy już przyszła inna rzeczywistość. Czas przed stanem wojennym to okres napięcia, niepokoju i ciągłego lęku, że „coś” się stanie. Byłam bardzo wyczerpana trudnymi studiami, jak również system nerwowy. Kiedy nastał stan wojenny i przed nim jeszcze, niewiele interesowałam się sytuacją polityczną w kraju. Nie było oczywiście pełnych wiadomości w środkach masowego przekazu. Wiedziałam tylko, że było ciężko w sklepach. Brakowało tylko produktów żywnościowych a na półkach sklepowych królowały tylko słoiki z musztardą, które miały wypełniać puste miejsca brakujących produktów. Na wszystko były kartki, wszystko trzeba było „wystać”, które były sprawdzane przez tzw. Dyżurnych pilnujących numerów „klientów”.

Wspólne zdjęcie po koncercie – 1985.
Był listopad ’81, zaczynał się grudzień, zbliżały się święta. Trzeba było „coś zdobyć” gdy tylko „coś rzucili”. Wtedy pocztą pantoflową rozchodziła się wiadomość i natychmiast tworzyły się gigantyczne kolejki za produktami.
To były bardzo złe czasy. Na ulicy Wałowej, na przeciwko wylotu z Brodzińskiego, był sklep z artykułami mięsnymi, tzw. Wędliny. Nie zapomnę momentu kiedy trzeba było zdobyć coś na święta, jakąś kiełbasę lub parówki. Aby coś wyżebrać przy ladzie rozkładałam łóżko polowe pod sklepem i na zmianę z teściową dyżurowałyśmy aby obejść się jakimś kawałkiem mięsa bądź wędliny. Ze zgroza i złością wspominam tamten czas. Być może jeszcze ktoś z okolicy mojego rocznika także gdzieś snuł lub snuje te niechlubne wspomnienia, aby nie poszło w zapomnienie to, o czym chcielibyśmy zapomnieć.

Na koncertach mojej klasy zawsze była pełna sala – Tarnów 1986.
W taką to mroźną noc 12 grudnia 1981 usłyszeliśmy słowa z czarnobiałego odbiornika telewizyjnego „Ogłaszam stan wojenny” wypowiedziane przez generała Jaruzelskiego. Nie wiem co wtedy poczułam, nie bardzo wiedziałam co znaczy określenie „stan wojenny”… O dziwo dla mnie to było westchnienie ulgi, że teraz nie będę musiała z lekiem przemykać do pałacu młodzieży, do fortepianu, grającego słowa książki o Czartoryskich. Na bazie ćwiczeń baletowych „po przekątnej” oraz wytartych polonezów, mazurków i polek rzeszowskich. Wydawało mi się, że skoro 50 metrów od domu koło poczty głównej na ulicy Mickiewicza stoją „mundurowi” to nikt nie napadnie na mnie z tyłu. Wynosiliśmy im gorącą kawę i herbatę, gdy grzali się przy piecykach w mroźne grudniowe noce.

Kolejny koncert w Ognisku Muzycznym – Tarnów 1987.
Jakoś dziwnie pojmowałam ideę stanu wojennego i konsekwencje z tego płynące. To bardzo mgliste wspomnienie, w końcu minęło ponad 40 lat.
Bożena Kwiatkowska – 18 marca 2024
Zdjęcia pochodzą z archiwum autorki.