
Ich krew jest nadal posiewem dla nowych chrześcijan.
Dzisiaj, w sobotę 9 sierpnia, przypada 34 rocznica męczeńskiej śmierci dwóch polskich franciszkanów, błogosławionych Zbigniewa Strzałkowskiego i Michała Tomaszka. To było 34 lat temu. 9 sierpnia 1991 r. terroryści z komunistycznego ugrupowania Świetlisty Szlak (Sendero Luminoso) otoczyli klasztor w Pariacoto w Peru. Związali o. Zbigniewa Strzałkowskiego (33 lata) z podtarnowskiej Zawady i o. Michała Tomaszka (31 lat) z Rychwałdu k. Żywca, po czym wywieźli ich samochodami za miasto. Tam, dwoma strzałami w tył głowy, zabili obu franciszkanów. Ciała misjonarzy znaleziono kilka kilometrów od wioski, twarzą do ziemi. Mieli roztrzaskane głowy, przestrzelone czaszki. Na plecach o. Zbigniewa terroryści położyli kartkę z napisanymi jego krwią słowami: „Tak giną pachołki imperializmu”. Komunistyczna bojówka zamordowała franciszkanów, kierując się nienawiścią do wiary, do praktyk religijnych. Polscy misjonarze zostali pochowani w kościele w Pariacoto.

„Mocni w wierze, płonący miłością, posłańcy pokoju, aż do męczeństwa”.
Taki napis widnieje na grobowcach dwóch polskich franciszkanów o. Zbigniewa Strzałkowskiego pochodzącego z podtarnowskiej Zawady i o. Michała Tomaszka, zamordowanych w Peru 9 sierpnia w 1991 r. przez terrorystów z organizacji Świetlisty Szlak, a którzy 24 lata później, w sobotę 5 grudnia 2015 r. o godz. 10 czasu miejscowego zostali beatyfikowani na stadionie Stulecia w Chimbote w Peru. Wraz z nimi wyniesiono na ołtarze włoskiego księdza Alessandro Dordi, który także zginął śmiercią męczeńską w Peru. Dotychczasowi Słudzy Boży, a obecnie już błogosławieni są bohaterami filmu Krzysztofa Tadeja, zatytułowanego „Życia nie można zmarnować”, który został wyemitowany w I Programie TVP w przeddzień uroczystości, w piątkowy wieczór 5 grudnia.

Nasz rodak Ojciec Zbigniew Strzałkowski, franciszkanin, był postacią, która wyrosła i kształtowała się wśród mieszkańców Zawady i Tarnowa, gdzie ukończył Technikum Mechaniczne przy ul. Staszica. W swej pracy duszpasterskiej w dalekim Peru zasłynął m.in. jako przyjaciel i obrońca dzieci, dlatego też został wybrany na patrona szkoły w Zawadzie, do której uczęszczał. To młodzież z tej szkoły organizuje co roku „Memoriał o. Z. Strzałkowskiego” (pierwszy miał miejsce 20 czerwca 2004 r.), masowy bieg ku czci misjonarza rozgrywany na trasach położonych na pobliskiej Górze św. Marcina.
– W 1986 r. święcenia prezbiteratu i diakonatu w naszym zgromadzeniu wyjątkowo miały miejsce w kościele św. Karola Boromeusza we Wrocławiu. Zwykle odbywają się w Krakowie, ale akurat wtedy przypadało 40-lecie powrotu franciszkanów do stolicy Dolnego Śląska i aby to uczcić, władze zakonu zdecydowały o zmianie miejsca – wspomina o. Marek Augustyn, proboszcz parafii św. Karola Boromeusza. – Podczas Mszy św. sprawowanej przez kard. Henryka Gulbinowicza święcenia prezbiteratu przyjął rocznik o. Zbigniewa, a diakonatu mój i o. Michała – dodaje.

To niejedyny związek sług Bożych z Dolnym Śląskiem. Ojciec Zbigniew przez dwa lata, tuż po święceniach, był wicerektorem w Niższym Seminarium Duchownym Ojców Franciszkanów w Legnicy, a bezpośrednie, dwumiesięczne przygotowanie do misji odbył we Wrocławiu wraz z innym współbratem – o. Jarosławem Wysoczańskim. To oni byli przeznaczeni do stworzenia nowej placówki w Peru. – Niedaleko parafii, przy ul. Gajowickiej, była kiedyś biblioteka publiczna. Zbigniew przynosił stamtąd ogromną ilość materiałów dotyczących geografii Peru i kultury grupy indios. Bracia chcieli być bardzo dobrze przygotowani do wyjazdu – mówi o. Marek, który w tamtym czasie pełnił posługę we wrocławskim klasztorze. Misjonarze wyjechali do Peru pod koniec listopada 1988 i zatrzymali się na pół roku w Limie. W stolicy państwa jeszcze lepiej poznawali zwyczaje i specyfikę pracy duszpasterskiej tego regionu świata. Dopiero w lipcu 1989 r. dołączył do nich o. Michał Tomaszek. Ich zadaniem było stworzenie nowej placówki w Pariacoto u podnóża Andów Wysokich.

Pariacoto było pierwszą misją franciszkanów w Peru. Z tego miejsca trzech ojców obsługiwało ponad 60 miejscowości. Niektóre z nich znajdowały się na wysokości 4,5 tys. m n.p.m. Do wielu nie dało się dojechać samochodem i, jak można przeczytać we wspomnieniach o. Jarosława Wysoczańskiego, niekiedy trzeba było dojeżdżać tam konno, spędzając nawet sześć godzin w siodle. Do licznych wiosek z posługą docierali tylko raz w roku w okresie tzw. fiesty. Przebywali tam kilka dni i udzielali sakramentów. Na co dzień katechizacją zajmowali się specjalnie przygotowani świeccy. Praca misjonarzy nie była skierowana tylko na ewangelizację ale także prowadzili szeroko zakrojoną działalność charytatywną wśród tamtejszej ubogiej ludności.

Ludzi wysoko w górach trzeba było uczyć czasem wszystkiego. Franciszkanie sprowadzali inżynierów, specjalistów różnych branż z Limy i Chimbote, żeby mieszkańcom jakoś ułatwić życie. Zbudowali instalację wodną, doprowadzając wodę z górskich potoków do centralnych placów w wiosce, żeby ulżyć doli, zwłaszcza kobiet, które wcześniej musiały tę wodę nosić po górskich, stromych ścieżkach. Zbudowali kanalizację oraz uruchomili agregat prądotwórczy. Sprowadzili pielęgniarki i lekarzy, by uczyli miejscowych Indian profilaktyki związanej z niebezpieczną w tamtym rejonie cholerą.

Miejscowi bardzo dobrze przyjęli swoich duszpasterzy. Byli wdzięczni za pomoc i chętnie z nimi współpracowali. Wkrótce do ojców dołączyły siostry zakonne. Niestety, początek lat 90. w Peru był bardzo niespokojny. Już od lat 60. aktywnie działały bojówki komunistyczne Sendero Luminoso – Świetlistego Szlaku. Ich celem było zastąpienie ówczesnej władzy peruwiańskiej chłopskimi rządami rewolucyjno-komunistycznymi. W swej ideologii odwoływały się do Mao Tse-tunga. – Dla terrorystów wszelkiego rodzaju autorytety, które się pojawiały, były bardzo niewygodne – tłumaczy proboszcz z Wrocławia.

Szacunek mieszkańców dla misjonarzy stał się więc przyczyną wzmożonego zainteresowania ich działalnością. Zaczęły się pojawiać pogróżki i sugestie, by jak najprędzej wyjechali z Pariacoto. Franciszkanie nie poddali się jednak tej presji i zostali na miejscu. – Wiemy to bardziej z relacji świadków niż bezpośrednio z korespondencji od misjonarzy – zaznacza o. Augustyn. – Podobno nawet w dniu męczeństwa przyszła do nich pewna osoba z informacją, że w wiosce pojawili się terroryści. 9 sierpnia 1991 r. o 18.00 odbyła się Msza św., a po niej nabożeństwo z udziałem młodzieży. Po jego zakończeniu wszyscy udali się do swoich domów, a ojcowie do klasztoru.

Jak wynika z relacji s. Berty, świadka wydarzeń, nerwowa atmosfera była jednak odczuwalna. Gdy ojcowie i siostry zastanawiali się, co mają robić, do bram zapukali terroryści. Dokonali rewizji, zabrali kluczyki do samochodów, a ojców związali i „załadowali” do dwóch różnych ciężarówek. Do samochodu wcisnęła się również s. Berta. W tym czasie w klasztorze nie było o. Jarosława, który przebywał na urlopie w Polsce. Dzięki ostrej reakcji franciszkanów uratowało się też trzech peruwiańskich chłopców, którzy rozpoczęli przygotowania do życia zakonnego.
Spod klasztoru zakładników zabrano pod ratusz miejski, gdzie odbyła się 40-minutowa rozmowa, podczas której zakonnicy usłyszeli, dlaczego muszą zginąć. Rozmowie przysłuchiwała się s. Berta, która przekazała potem jej treść. – Wynika z niej bardzo jasno, że wyrok wykonano za to, że ojcowie głosili Ewangelię i czynili dobro, przez które usypiali czujność rewolucyjną ludu, oraz za to, że rozdawali ludziom żywność pochodzenia imperialistycznego, przysyłaną przez Caritas USA. Spod ratusza terroryści ruszyli w stronę Cochabamba. Zabrali jeszcze burmistrza miejscowości, a wyrzucili z samochodu s. Bertę. Po drodze, w Pueblo Viejo, dokonali pośpiesznej egzekucji, strzelając ojcom i burmistrzowi w tył głowy.

Pogrzeb ojców stał się wielką manifestacją wiary mieszkańców Pariacoto i okolicznych miejscowości. Tłumy ludzi żegnały swoich misjonarzy. Wśród obecnych na Mszy św. pogrzebowej było ponad 60 kapłanów z Peru oraz franciszkanie z Limy, Boliwii i Polski. Uroczystościom przewodniczył bp Luis Bambaren z Chimbote. Ciała o. Zbigniewa i o. Michała zostały pochowane w kościele w Pariacoto. Męczeńska śmierć franciszkanów poruszyła bardzo wiele osób. Już w sierpniu 1991 r. rząd Peru uhonorował pośmiertnie ojców Zbigniewa i Michała najwyższym odznaczeniem państwowym – Wielkim Oficerskim Orderem „El Sol del Peru” (Słońce Peru).

Same okoliczności śmierci, ale także liczne deklaracje sprawców zabójstwa, którzy chlubili się dokonanym czynem, tudzież ideologia i praktyka rewolucyjna komunistycznego Świetlistego Szlaku, przekonały Kościół, że franciszkanie zginęli jak męczennicy.Proces beatyfikacyjny, rozpoczęty w 1996 r., toczył się w trzech państwach: w Polsce (Kraków), Peru (Chimbote) i we Włoszech (Bergamo). Trybunał rogatoryjny w Chimbote przesłuchał 34 świadków, w Krakowie 29, a w Bergamo 26. Wszystkie trzy trybunały powołały komisje do zbadania dokumentów. W 2002 r. proces zakończył się na szczeblu diecezjalnym.
Dokumentacja została przesłana do Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych w Rzymie. Tam opracowano tzw. Positio. Po jego zatwierdzeniu nic już nie stało na drodze ich beatyfikacji. Słudzy Boży o. Michał i o. Zbigniew należeli do krakowskiej Prowincji św. Antoniego Padewskiego i bł. Jakuba Strzemię. Ich współbracia nadal prowadzą tam swoją działalność.

Chociaż wówczas wydawało się, że to już koniec posługi franciszkanów w tym miejscu. Było tak niebezpiecznie, że przez pewien czas nie było w Pariacoto żadnego misjonarza. Sytuacja się zmieniła i w tej chwili jest tam sporo powołań. Nasi misjonarze powoli myślą o przekazaniu miejscowym franciszkanom swoich obowiązków. To tam w Pariacoto, w miejscu ich męczeńskiej śmierci odbywają się co roku główne rocznicowe uroczystości.
Relacja z posługi braci w Peru i z ich męczeńskiej śmierci znajduje się w książce „Znak miłości w Peru” o. Joachima Bara i o. Jarosława Wysoczańskiego.
Na podstawie www.franciszkanie.pl
Ryszard Zaprzałka

















