czyli
aktor, pieśniarz i… listonosz.

Ale przede wszystkim wychowanek Teatru Nie Teraz. Pamiętasz ile to już lat…? I jak się to wszystko zaczęło? Podobno na początku zajmowałeś się obsługą techniczną spektakli. Jakby nie liczyć, jesteś żywą legendą teatru A. Żaka, bumerem z pokolenia „dzieci kwiatów…” Jak się z tym czujesz? Policzmy więc, w ciągu tych udokumentowanych 41. lat teatralnej aktywności, w latach 1984 – 2022 twoje artystyczne konto to 18 realizacji, głównie muzycznych /bywałeś także aktorem/ – które są dla ciebie najważniejsze, najtrudniejsze? Podobnie, jak nasz drugi bard Marcin Guzik, także ty jesteś muzycznym samoukiem – gitarzystą amatorem. Jak wyglądała twoja edukacja w tym względzie? Pierwsza gitara? Pierwsze wtajemniczenia muzyczne? Jaki rodzaj muzyki jest ci najbliższy? A jaki jest twój warsztat muzyka – kompozytora, aranżera, wykonawcy…? W czym czujesz się najlepiej? Jak, jako nestor teatralnej alternatywy i nadal aktywny twórca, oceniasz dzisiejszą scenę muzyczną, teatralną? Miewasz jeszcze tremę? Czy oprócz współpracy z TNT angażowałeś się również w inne projekty artystyczne? Grałeś w jakichś formacjach muzycznych, jakieś trasy, festiwale, nagrody, nagrania? Kończąc konspekt tego dziwnego wywiadu, nie mogę nie zapytać o twoją drugą naturę, wszak w „cywilu” od wielu lat jesteś listonoszem, skąd taki wybór? Czy to znaczy, że po czterdziestu latach postępu stany są wciąż nieustalone… Poniżej część trzecia.

Na festiwalu teatralnym w krakowskiej Rotundzie w roku 84-tym na ten sam spektakl patrzyłem już z góry. Czy przejście ze składu aktorskiego na krzesło technika odpowiedzialnego za światło można nazwać awansem? Rzecz względna ale przynajmniej załapałem się na afisz z uroczym błędem drukarskim jako Tomasz Lewandowski. Według niektórych skróconych wersji historii moja współpraca z TNT dopiero wtedy się rozpoczęła. Z obsługiwania świateł w „Między wierszami wierszy” mam kilka miłych wspomnień. Poczynając od muzealnej piwnicy, która po współczesnych remontach już w tamtym kształcie nie istnieje, aż po usadowienie mnie na nieistniejącej już budce stróża na korytarzu kamienicy Rynek 9. Na Krakowskich Reminiscencjach Teatralnych też miałem stanowisko wzniesione gdzieś pod sufit. Przerabialiśmy klub studencki Nawojka długo, gdyż Tomasz Żak uparł się, że zrobi dwie sceny przedzielone zasłoną z jakiejś folii. Na jednym stole głównym rozgrywał się normalny spektakl, a obok za folią stał stół mniejszy, na którym para aktorska rozgrywała jakiś drugi scenariusz. Widzowie, którzy wylosowali miejsca przy mniejszym stole mieli według mnie prawo czuć się pokrzywdzeni ale eksperyment artystyczny został zaliczony.
W spektaklu tym bardzo dużą rolę pełniła muzyka grana na żywo przez świetnych instrumentalistów. Tym razem jednak w okolicach wakacji odeszli z TNT muzycy. Równocześnie ja wybierając się z namiotem na kilka dni do Kowar na festiwal teatrów ulicznych, zabrałem ze sobą gitarę.W skład ekipy pod-namiotowej wchodzili między innymi Jacek Głąb, Piotr Filip i nieżyjący już Jacek Czaja. Miałem wtedy w repertuarze może kilkanaście piosenek, ale na długie pod-namiotowe wieczory bardzo się one przydały. Relacje z tych wieczorów rozeszły się na tyle szeroko, że kiedy Tomasz Żak zaczął pracować nad nowym spektaklem, to wpadł na pomysł, żeby wykorzystać moją umiejętność gry na gitarze. Pierwotnie podszedł do tematu w sposób bardzo asekuracyjny. Stwierdził, że skoro gram szlagiery Cohena, to on napisze inny własny tekst do jakiejś słynnej melodii, aktorka w spektaklu go zaśpiewa, a ja będę znowu nic nie mówiącym aktorem ale tym razem muzykiem akompaniującym aktorom, którzy głos wydobywają. Plan ten w zasadzie został zrealizowany ale z jedną bardzo dla mnie ważną korektą. Tomasz Żak bowiem przekazując mi teksty piosenek do spektaklu „Zdrada” przyznał, że niestety pisanie do melodii któregoś z hitów Cohena mu nie wyszło.

Ja specjalnie się tym nie przejąłem. Najprawdopodobniej od początku uważałem, że jestem w stanie komponować melodie i koncepcja podpierania się Cohenem jest zbędna. Ale tak samo uważałem, że będę za chwilę umiał świetnie grać i śpiewać. Póki co jednak przy powstawaniu spektaklu „Zdrada” okazało się, że umiem świetnie komponować, a moje świetne granie i śpiewanie w tamtym czasie nie przeszło pozytywnej weryfikacji i co najwyżej oscylowało w kategorii dostateczny. W ogóle stwierdzenie, że coś się robi świetnie jest bardzo uznaniowe i zależy od kryteriów jakie przyjmą oceniający. Gdybym trafił w środowisko zdolnych muzyków kompozytorów, to raczej nie mógłbym liczyć na tak pozytywny odbiór tych swoich pierwszych melodii do piosenek. Entuzjastyczna reakcja Tomasza Żaka i w zasadzie całego ówczesnego składu TNT na te moje pierwsze próby kompozytorskie to jest na pewno coś kwalifikującego się do stwierdzenia, że jednak miało się w życiu szczęście. Wyprzedzając nieco chronologię tych wspomnień w ciągu paru lat powstało kilka piosenek na tyle dobrych, że grane są do dzisiaj, a po drodze powstał spektakl TNT oparty na piosenkach. Jedyną rolą, w której mogłem zaznać poczucia spełnienia w nadchodzących latach, była rola kompozytora.
Spektakl „Zdrada” był przygotowywany w Oratorium Filipinów i chyba miał tam premierę. Miejsca w których TNT próbował znaleźć możliwości pracy w tamtym czasie są osobnym i ciekawym dla mnie tematem wspomnień. Pamiętam jak Tomasz Żak pewien od początku swojej wartości i misji, chociaż akurat misja ulegała w perspektywie lat ostrym korektom, stojąc pod budynkiem Zachęty na placu Rybnym oznajmił, że w tym miejscu kiedyś będzie wmurowana tablica oznajmująca wszem i wobec fakt, że Teatr Nie Teraz miał tutaj swoją siedzibę. Ile takich tablic w Tarnowie, a teraz to już nie tylko w tym mieście, musiałoby zostać wmurowanych? Jak trudno teraz byłoby określić precyzyjne daty pobytu TNT w danych miejscach? „Zachęta” to skrócona nazwa jakiejś placówki kulturalnej, której dokładnej nazwy już nie pamiętam. Po przejęciu budynku przez szkołę społeczną w latach 90-tych, słowo „Zachęta” trwało długo w formie dużej pionowej konstrukcji przestrzennej jakby wzdłuż rynny. Najprawdopodobniej po jakichś remontach powinno ono zniknąć, ale teraz gdy to piszę mam straszną ochotę sprawdzić, czy może jeszcze tam jest. Tablica upamiętniająca obecność TNT w tamtym miejscu na przełomie 82/83 na razie nie powstała.

Kiedy paręnaście lat temu udało mi się jako listonoszowi obsługującemu szkołę funkcjonującą w budynku byłej Zachęty zostać na chwilę wpuszczonym do tamtejszej piwnicy, to miałem wrażenie, że czas się w tamtym miejscu zatrzymał. Być może szkoła nie wykorzystywała tego miejsca zbyt intensywnie. Kiedy w roku 1982-gim TNT dostał zielone światło na zaadoptowanie dla siebie tego miejsca, było one mocno zabałaganione i zakurzone. Podczas procesu sprzątania wybuchła drobna afera, gdyż Światek Karwat człowiek czynu spontanicznego skuł kawałek ściany, bo taką miał koncepcję. Kiedy po latach odwiedziłem to miejsce, to może bez stuprocentowej pewności ale jednak miałem mocne poczucie, że jego koncepcja zwyciężyła.
Kiedy już w roku 2000-którymś w czasach krótkiej symbiozy TNT z Teatrem Solskiego grałem w „Intensywności Szkła Poza Percepcją” na scenie Pałacu Młodzieży będącej wtedy dla Solskiego sceną zastępczą, to korzystając z pomieszczenia pełniącego funkcję tymczasowej garderoby znalazłem się jednocześnie w pierwszej siedzibie TNT. Ta pierwsza siedziba składała się z dwóch pomieszczeń. W tym drugim, akurat w latach budowy nowego gmachu Solskiego niedostępnym, współpracujący z TNT na początku lat osiemdziesiątych Marek Sak namalował na ścianie jakieś freski. Gdyby konserwatorzy zabytków ściągnęli kilka warstw farby, które najpewniej pokryły te malowidła, to dałoby się może odtworzyć atmosferę tamtych lat. Nie potrafię już sobie przypomnieć czy okno przez które opuściłem Teatr Nie Teraz na chwilę, to było to w pomieszczeniu garderoby, czy raczej to w tym drugim niedostępnym z zamalowanymi malunkami Marka Saka.

Ze wspominaniem po latach tych miejsc jest też problem taki, że pojawiały się one w historii TNT w różnych kontekstach niemalże cyklicznie. Cykle te bywały najczęściej chaotyczne i trudno byłoby określić jakieś zasady według których się toczyły. Po prostu Tomasz Żak ciągle poszukiwał możliwości działania, a możliwości takie mogły się otworzyć w tym samym miejscu, w którym kiedyś się zamknęły. Spektakl „Zdrada”, w którym byłem znów nieodzywającym się aktorem, ale po raz pierwszy gitarzystą i kompozytorem, miał też swój pokaz w piwnicy Zachęty. Było to wydarzenie z dzisiejszego punktu widzenia co nieco absurdalne. Stowarzyszenie Architektów miało spotkanie karnawałowe z jedzeniem, piciem i kimś kto puszczał muzykę do tańca być może już wtedy nazywanym didżejem. I w ramach przerwy albo też dodatkowej atrakcji TNT pokazał swój spektakl. Trochę absurd, ale Tomasz Żak od zawsze lubił niestandardowe formy działalności. Z takim karnawałowym przytupem przy akompaniamencie didżeja, mojej gitary i Marzeny Ryś na grzebieniu TNT wszedł w rok 1985.
Ryszard Zaprzałka
Zdjęcia – archiwum TNT.

















