
czyli
nowy film o świętym.
Jego fabuła zaczyna się tam, gdzie większość filmów się kończy – w celi śmierci Maksymiliana Marii Kolbego. Ta amerykański film ukazuje św. Maksymiliana jakiego nie znacie, także w Tarnowie gdzie pokazywany przed tygodniem w Centrum Sztuki Mościce zgromadził komplet widzów, wywołując ogromne emocje i nie kończące się owacje na stojąco. Pewnie za sprawą obecnego na sali odtwórcy głównej roli, wywodzącego się z Tarnowa Marcina Kwaśnego – wybitnego aktora i cenionego producenta, prywatnie brata Prezydenta Tarnowa Jakuba Kwaśnego. Ale też byłego ateisty a teraz głęboko wierzącego katolika i nie pijącego alkoholika, czego nie ukrywa w licznych wywiadach. – Spotkanie z Marcinem Kwaśnym i pokaz filmu „Triumf serca” – to był niezwykle wzruszający i poruszający wieczór – pełna sala widzów, ogromne emocje i ciepłe spotkanie z artystą, który dzielił się nie tylko opowieściami o filmie, ale także refleksjami, które na długo pozostaną w pamięci uczestników.

Już od 12 września w kinach w całej Polsce można oglądać film „Triumf serca”. To dramat oparty na historii św. Maksymiliana Marii Kolbego – franciszkanina, który w Auschwitz oddał życie za współwięźnia. Reżyserem jest młody Amerykanin Anthony D’Ambrosio. To właśnie on postanowił opowiedzieć tę historię w sposób nietypowy: zaczynając tam, gdzie większość innych opowieści się kończy – w celi śmierci.
Zamknięta przestrzeń bunkra głodowego staje się sceną dla ostatnich dni świętego. To tutaj rozgrywa się dramat, ale też lekcja nadziei. W retrospekcjach powracają kluczowe momenty życia Kolbego, jednak centrum filmu stanowi jego towarzyszenie współwięźniom aż do końca – modlitwa, spowiedzi, rozgrzeszenia. Śmierć nie jest tu końcem, lecz świadectwem, że miłość może być silniejsza od nienawiści.

Marcin Kwaśny, odtwórca roli św. Maksymiliana Kolbego przyznaje, że była to dla niego rola życia:
– „Zagranie Maksymiliana Kolbego to moje największe aktorskie wyzwanie. Nie dlatego, że musiałem schudnąć kilka kilogramów czy zagrać po angielsku, ale z powodu ciężaru gatunkowego tej roli – umierania w celi głodowej razem z dziewięcioma współwięźniami. Najtrudniejszy był dla mnie proces dojrzewania do śmierci. Kolbe zmienił perspektywę umierania nie tylko dla siebie, ale i dla innych. Ten film to mój hołd dla jednego z największych polskich męczenników. Ojciec Kolbe to mój ulubiony święty, a możliwość zagrania go traktuję jako prezent od Boga.”
Dlaczego amerykański reżyser opowiada polską historię? Sam D’Ambrosio tłumaczy, że Polska – ze swoją kulturą, cierpieniem i nadzieją – zawsze go fascynowała. Gdy przechodził własny kryzys, postać Kolbego stała się dla niego światłem w ciemności. „To nie jest tylko polska opowieść. To historia, która ma sens wszędzie tam, gdzie ludzie szukają nadziei” – podkreśla.

Film powstał dzięki wsparciu tysięcy darczyńców w Stanach Zjednoczonych. Nie był reklamowany jako kino religijne, lecz jako misja przypomnienia światu, czym naprawdę jest miłość. „Ludzie byli głodni tej opowieści – matek, ojców, studentów, księży… wszyscy chcieli zobaczyć Kolbego przedstawionego prawdziwie, bez upiększeń” – mówi reżyser.
Tak opowiada o swoim filmie:
„Skąd się wziął tytuł „Tryumf serca”? Niemcy mieli swoją machinę propagandową — dali światu Triumf woli, film mający gloryfikować władzę i dominację. Ale Auschwitz nie był końcem tej historii. Miłość Kolbego przecięła tę ciemność jak ostrze. Ten święty pokazał, że prawdziwy triumf nie polega na sile militarnej, mundurach czy propagandzie. Triumfem był bosy człowiek, który klękał, by zająć czyjeś miejsce w bunkrze głodowym. Katolicka historia jest często opowieścią o odwróceniu porządku władzy: Bóg jako dziecko, król na krzyżu. Ten paradoks powtarza się w życiu wszystkich świętych — a w przypadku Kolbego był szczególnie wyraźny, gdy zestawimy jego bezbronną miłość z brutalną potęgą nazizmu.

Tak właśnie powstała nazwa Triumf serca. Brzmi niemal sentymentalnie, dopóki nie zrozumie się, jak wielkim kosztem został osiągnięty ten triumf i nie zobaczy, jak bezlitośnie opowiedziana jest ta historia. Uznaliśmy, że to będzie piękna obietnica dla naszych widzów: że zobaczenie tej kosztownej, bolesnej miłości naprawdę jest tego warte. Bo na końcu — jest triumf. Miłość, która przetrwa, nawet gdy wszystko inne się rozpada.”

Marcin Kwaśny z żoną na warszawskiej premierze.
Światowa premiera odbyła się w warszawskim kinie Luna. Podczas spotkania z widzami reżyser powiedział: „To mój list miłosny do was, Polaków. Chciałem przypomnieć wam o przodkach, którzy walczyli o światło w świecie pełnym ciemności”.
„Triumf serca” to nie jest typowe kino hollywoodzkie, w którym wszystko kończy się łatwym happy endem. Przedstawia historię bez upiększeń, surową i prawdziwą, a jednak niosącą radość. Bo – jak pokazuje życie św. Maksymiliana – nawet w największej ciemności ostatnie słowo należy do miłości.

A tak o Mościckiej premierze filmu napisała na Facebooku Liliana Sonik.
·
Film, który ogląda się wstrzymując oddech. Film po którym większość widzów nie rusza do wyjścia, tylko zahipnotyzowani wpatrują się w napisy końcowe. A przecież brak suspensu – zakończenie znamy. Film surowy, z udziałem 10 facetów uwięzionych w bunkrze głodowym, co z pewnością nie jest sexy.
Wszystko jest w kontrze do kina efektownego, szybkiego, kasowego. A jednak z seansu trwającego ponad dwie godziny nikt nie wyszedł. Jeśli myślicie, że salę zapełniły ‘mohery’, to jesteście w błędzie.
Opatrzony tytułem (pozornie) sentymentalno-durnym. Gdybym nie wiedziała, że „Triumf serca” jest repliką do nazistowskiej produkcji propagandowej „Triumf woli”, ominęłabym taki tytuł szerokim łukiem.
Reżyser i zarazem scenarzysta Anthony D’Ambrosio buduje tragedię wedle klasycznego modelu, ale… wbrew niemu. W głównym wątku mamy jedność miejsca i czasu, a także komentujący Chór. Oraz katharsis. Jednak, w odróżnieniu od tragedii greckiej, tu nie istnieje fatum: Maksymilian Kolbe pozostaje człowiekiem wolnym, choć wszystko zdaje się tej wolności zaprzeczać. Uwięziony w Auschwitz wybiera śmierć z własnej woli, uwalniając tym od śmierci innego człowieka. Wraz z 9 innymi więźniami mają skonać z pragnienia i głodu wrzuceni do głodowej celi. Kilka metrów kwadratowych. Więzienie w więzieniu.
Wszystko co zostaje powiedziane w tej klaustrofobicznej przestrzeni i wszystko co się tam wydarzy, służy jednemu: przekonywaniu towarzyszy udręki, że nawet w sytuacji ekstremalnego przymusu możliwe jest zachowanie wewnętrznej wolności. Dzień po dniu rysują się pola spięć między skazańcami.
Jest sierpień roku 1941; masowe transporty Żydów do Auschwitz zaczną się pół roku później. Niemcy nie robią jeszcze selekcji etnicznej i wraz z Maksymilianem w głodowej celi są Polacy, i polscy Żydzi. To właśnie od starego Żyda, „nauczyciela nauki ścisłej, czyli Tory”, Kolbe otrzymuje mocne wsparcie. Pozostali są młodzi, ukradziono im marzenia, nie chcą umierać. W swym losie nie widzą śladu sensu i nie zamierzają nadawać śmierci sensu.
Jeśli podejmujemy interpretację religijną, to o ich dusze walczy ksiądz katolicki Maksymilian. Ale możliwa jest też interpretacja świecka, antropologiczna – Kolbe walczy, żeby skazańcy ocalili wewnętrzną wolność, by zrozumieli, że w obronie ludzkości i człowieczeństwa toczą wojnę ze Złem i są tej wojny bohaterami.
Obiecuje im zwycięstwo i to zwycięstwo dostaną!
Tak, to nie jest film przygnębiający.
Twarzą radykalnie odmiennej wizji świata jest zastępca Rudolfa Hössa – Lagerführer Karl Fritzsch. To on mówił do więźniów: „Jeśli są w transporcie Żydzi to mają prawo żyć dwa tygodnie, księża miesiąc, reszta trzy miesiące […] Wszyscy razem nie jesteście ludźmi, tylko kupą gnoju.” Film sugeruje, że Fritzsch planował operację medialną z udziałem Kolbego. Znając wielką popularność franciszkanina zamierzał nagłośnić jego upodlenie i zniszczenie.
Toczą śmiertelny bój. Wbrew logice, dysponujący gigantycznym aparatem przemocy Lagerführer Fritzsch, w starciu z bezbronnym Kolbem ponosi totalną klęskę.
Anthony D’Ambrosio mówi: „Katolicka historia jest często opowieścią o odwróceniu porządku władzy: Bóg jako dziecko, król na krzyżu. Ten paradoks powtarza się w życiu świętych – a w przypadku Kolbego w sposób szczególnie wyraźny.” A potem dodaje: „Kultura Polski ma w sobie powagę oraz mroczną, niezachwianą nadzieję, która od zawsze mnie fascynowała. Szczególnie wtedy, gdy sam przechodziłem przez osobisty mrok, historia Polski przyciągnęła mnie z wielką siłą.” Tych słów nie wymyślili pijarowcy. Amerykanin zna historię Maksymiliana Kolbego z najdrobniejszymi szczegółami. Całe sekwencje, a nawet sceny filmu, są cytatami.
Bruno Borgowiec (znakomita rola Lecha Dyblika) w 1946 złożył zeznanie przed notariuszem: „Początkowo więźniowie krzyczeli z rozpaczy, bluźniąc przeciw Bogu. Pod wpływem ojca Kolbego zaczęli się modlić i śpiewać pieśni do Matki Najświętszej. Dodawał im otuchy, spowiadał i przygotowywał na śmierć. Stojąc lub klęcząc, wpatrywał się pogodnym wzrokiem w dokonujących inspekcji esesmanów. Znieść tego nie mogli i krzyczeli: »Patrz na ziemię, nie na nas!«
Sugestywną kreację, w tajemniczy sposób łącząc autorytet i czułość – stworzył Marcin Kwaśny jako Maksymilian.

Pozostaje jeszcze jeden aspekt. Tak, to jest moralitet. Ale moralitet XXI wieku, pisany przez – i dla – człowieka mającego w pamięci wszystkie grozy i demony wieku poprzedniego. Moralitet nie mający nic wspólnego z prop-agitką. Jeśli jednak ktoś się zastanawia, jakim cudem chrześcijaństwo (i Kościół) trwa mimo wszystkich błędów, a nawet zbrodni, „Triumf serca” daje odpowiedź.
Korzystałem z: Aleteia.pl
Przygotował – Ryszard Zaprzałka
zdjęcia z tarnowskiej premiery – Przemysław Sroka (CSM)

















