
czyli
ORATORIUM FILIPA NERI.
W niedzielę 13 grudnia na koncert, który miał się odbyć w Kościele Filipinów, przyszłam wcześniej aby zająć dogodne miejsce do odbioru wszystkimi zmysłami to czego oczekiwałam. Ku mojemu zdumieniu ujrzałam już przygotowaną scenę scenę tuż przed ołtarzem głównym. I o dziwo – na tym „tle” odprawiono bezpośrednio przed zaplanowanym koncertem mszę święta, co było raczej ewenementem, gdyż taka sytuacja nie miała dotąd tam miejsca. Mój wzrok objął, zaskoczony tę techniczną oprawę ołtarza – potężne reflektory i kolumny głośnikowe ustawione u stóp Krzyża oraz na chórze a także całe mnóstwo innych potrzebnych do koncertu urządzeń. Co to miał być za koncert do którego tak gruntownie przygotowywały się liczne ekipy techniczna ? Jak się dowiedziałam, koncert miał być ponoć rejestrowany przez lokalną telewizję i inne lokalne media. A wszystko to po to, aby uświetnić podwójny jubileusz – 10 lecie chóru parafialnego PARADISO pod dyrekcja Katarzyny Wrony oraz 100 lecie KONGREGACJI FILIPINÓW, której założycielem był św. Filip Neri.

Aby uświetnić tę wyjątkową uroczystość chór parafialny, działający przy tej parafii, przygotował specjalne „Oratorium o św. Filipie”, utwór skomponowany przez Grzegorza Wijasa, studenta Akademii Muzycznej i sympatyka tarnowskiego Oratorium. Przed publicznością wystąpili: 15-osobowa orkiestra (sześć skrzypiec, dwie altówki, dwie wiolonczele, kontrabas, obój, flet, klarnet, instrumenty perkusyjne) oraz 35-osobowy chór mieszany. Nad całością czuwała dyrygentka Katarzyna Wrona oraz ks. Patryk Żelichowski Cor, opiekun chóru. Zanim przejdę do omówienia koncertu, parę słów o ” Świętym uśmiechniętym ” jak ówcześni mu postrzegali św. Filip Neri – najradośniejszego Świętego w historii Kościoła.

Filip Neri urodził się we Florencji 21 lipca 1515 r. Już w dzieciństwie wyróżniał się wyjątkową pogodą ducha, poczuciem humoru, łagodnością i charyzmatyczną osobowością oraz wyjątkowym zrozumieniem skrzywdzonych bliźnich. Pochodził z bogatej rodziny i miał odziedziczyć po śmierci matki i brata fortunę w uprawianym przez jego rodzinę zawodzie kupieckim. Jednakże nie taką drogę wybrał dla niego Bóg. Młody chłopiec bardzo dużo czasu spędza na modlitwie, prosząc Boga o łaskę całkowitego zdania się na wolę Boga. W wieku lat 19 udał się do Rzymu, gdzie pozostaje do końca swoich dni, czyli przez 60 lat, aż do r.1595. Wybitnie uzdolniony teologicznie, rozpoczął studia filozoficzne i teologiczne, będąc równocześnie wychowawcą dwóch synów zamożnego florentyńczyka. Filip prowadzi życie pełne modlitwy i umartwienia. Szczególnym miejscem jego modlitwy były rzymskie Katakumby św. Sebastiana. Tam też, pewnej nocy pełnej modlitewnej ekstazy otrzymał stygmat Ducha Świętego, jedyny tego rodzaju na świecie. Było to bardzo mistyczne doświadczenie. Miejscem stygmatu stało się jego serce ,napełnione żarem wielkiej miłości Boga. Poczuł, jak tajemnicza ręka wyciąga mu z boku 2 zebra, a Duch Święty wstąpił do jego serca w postaci kuli ognia. Po jego śmierci, podczas sekcji zwłok stwierdzono, że serce jego było nadmiernie rozrośnięte w okolicy dwóch złamanych żeber… .

Stworzone przez niego Oratoria rozrzucone są obecnie po całym świecie, działają także w Polsce, m.in. w Poznaniu, Gostyniu, Radomiu, Tomaszowie Mazowieckim oraz w Tarnowie. Na przestrzeni wieków odwiedzali je m.in. św Ignacy Loyola i św. Franciszek Salezy. Filip Neri zmarł w Uroczystość Bożego Ciała. 15 lat po śmierci, w 1622 został wyniesiony na ołtarze, jego liturgiczne święto Kościół wyznaczył na 26 maja. Nasz święty papież Jan Paweł II nazwał go prorokiem radosnej wiary…

Rozważając przy okazji filipińskich jubileuszy, radosną i świetlistą postać św. Filipa Neri nie mogłam należycie pogodzić swojego ucha i ducha z tym co widziałam i słyszałam. Bowiem tekst prezentowanego na koncercie Oratorium oraz forma jego przedstawienia – pięcioczęściowej formy skomponowanej przez Grzegorza Wijasa budziły we mnie, bądź co bądź, zawodowego muzyka i kompozytora, delikatnie mówiąc mieszane uczucia, wręcz artystyczny absmak. Chcąc dotrzeć do bardziej zrozumiałej pod względem formy, tekstu i dykcji – niestety, niezbyt wyraźnej, pomimo wysiłku chórzystów, spojrzałam na partyturę chóralną. Jakież było moje zdziwienie gdy zobaczyłam sposób zapisu poszczególnych partii chóralnych. Ponieważ chór był 4 głosowy mieszany więc zapis nutowy powinien być w systemie 4 liniowym – dla każdego głosu osobne zapisana linia melodyczna. Tymczasem twórca tego utworu oparł się na systemie dwuliniowym,zmuszając chór do odczytywania nielogicznej harmonicznie i mało przekonującej ucho melodii- dwugłos czyli sopran i alt zapisany w jednym systemie, stwarza mało zrozumiałe odczytanie całego zapisu nutowego dla chórzystów w większości nie znających nut i posługujących się tylko postępującymi lub opadającymi zwrotami melodycznymi, przez co zatracało się zrozumienie całości tekstu… Sopran i alt w jednym systemie? ! Odnosiłam pogłębiające się wrażenie, że wykonawcy nie rozumieją tego co śpiewają…

Twórca tej dużej formy zapomniał widocznie, że partyturę na chór pisze się w systemie 4 liniowym: sopran, alt i tenor w kluczu wiolinowym a bas – w basowym.Nie zazdroszczę wysiłku partii tenorów, gdy muszą one czytać swoją linie melodyczną czytając je w kluczu basowym, zapisanym na wysokich ponad rejestr liniach dodanych do górnych zapisów klucza basowego. Osobną sprawę stanowi dysproporcja ilości głosów. 35 osobowy chór i w tym zestawie tylko 4 tenory i 4 basy… Z tym, że tenory „zestrojone na siłę ” z barytonami, co musiało doprowadzać do przeforsowania strun głosowych chórzystów oraz nieczytelnej, z powodu małej ilości głosów męskich linii melodycznej tenorów i basów. Trudno było mi zrozumieć cel powstania tego Oratorium, oraz dobór tekstów, który absolutnie kolidował z postacią radosnego Świętego, którego całym życiem i szczęściem było niesienie pomocy i radości potrzebującym. A tutaj w tekście który zobaczyłam, bo słuchać się tego nie dało, jest o śmierci, przemijaniu, zwątpieniu w wiarę… Poza tym tematy poszczególnych ścieżek dźwiękowych snują się jednostajnie, nudno i powoli.

Prowadzenie równoległych tercji w głosach I i II, bezsensownych muzycznie o brzmieniowo dziwnych zwrotach harmonicznych, brak poprzedników i następników w prowadzeniu głównej linii melodycznej, nie doprowadza do zakończenia frazy logicznego brzmienia. Nie będę tutaj rozwodzić się na wyliczaniu bezsensownych zwrotów harmonicznych, bo moim celem nie jest prowadzenie rozprawy muzykologicznej. Po wstępny przegraniu kilkunastu taktów zostawiłam partyturę aby nie popaść w stan Muzycznej irytacji…

Chórowi towarzyszył zespół kameralny również niewłaściwe skonstruowany. Nie miałam dostępu do oryginalnej partytury orkiestry, jednak zauważyłam brak podstawowych proporcji instrumentów smyczkowych. W orkiestrze, czy to większej czy mniejszej, główną rolę grają – jak sama nazwa wskazuje – I skrzypce, i to ich powinno być najwięcej, aby mogły wspierać prowadzenie melodii i sopranów. Tutaj tego brakowało, ponieważ było ich za mało… 3 pierwszych, 3 drugich, 2 altówki, 2 wiolonczele i 1 kontrabas.

I do tego niepełny skład dętych drewnianych, flet, obój, klarnet, bez fagotu, jako głosu podtrzymującego kontrabasu i prowadzenie basso continuo. Trochę ratowały sytuację wiolonczele…. Najbardziej podobała mi się partia ksylofonu, ciekawie prowadzona i z wyczuciem… śmiało można było tę partię potraktować solistycznie co znacznie rozjaśniło by koloryt dźwiękowy całości. No i wreszcie warsztat dyrygencki a raczej jego brak… Zbulwersował mnie tablet leżący na pulpicie dyrygenckim, który miał spełniać rolę partytury…To już przechodzi wszelkie wyobrażenie, żeby szanujący się dyrygent prowadził zespół z tabletu, tracąc kontrolę nad całością z wbitym w ten przedmiot nieszczęsnego postępu cywilizacji – wzrokiem…

Dało się zauważyć brak batuty, na co mogą sobie pozwolić tylko najwięksi dyrygenci, co zawsze skutkuje u początkujących brakiem utrzymania pulsu dla tak dużej grupy i kontroli nad całością. Dał znać o sobie ten brak w ostatniej części gdy smyczki wypadły z pulsu z trudem utrzymując tempo. Dyrygent powinien realizując zadania muzyczne dla grupy wykonawców używać obu rąk, przy czym każda ręką ma spełniać inne zadanie. Prawa trzyma pulsu i tempo lewa natomiast prowadzi cantylene i frazę i jest obrazem, który maluje chór i orkiestra poprzez odpowiednie środki wyrazu stanowiące o muzykalności wykonawców. Tutaj tego zabrakło!
Odnosiło się wrażenie, że dyrygent nie przywiązywał zbytnio wagi do tego co śpiewa chór…. A chór – śpiewa tak, jak dyryguje dyrygent…

I ostatnia uwaga – okazuje się, że na koncerty nie przychodzą tylko melomani, którym nie trzeba przypominać, że Oratorium jest formą wieloczęściowa, a tego typu konstrukcja muzyczną wymaga wysłuchania wszystkich 5 części w całości bez aplauzów pomiędzy częściami. Podobnie jest z innymi formami cyklicznymi jak koncert, symfonia, sonata, partia czy kantata. Zdziwił mnie nadmierny aplauz po wykonaniu tego dzieła…. Chyba były to brawa, raczej nie dla jakości produkcji, ale raczej dla oprawy i gry świateł, perfekcyjnie prowadzonej przez wysokiej jakości aparaturę nagłośnieniowo- oświetleniową. I tutaj ukłon w stronę technicznej oprawy koncertu. Bo jakość i konstrukcja tak wymagającej formy jaką jest Oratorium pozostaje dużo do życzenia… Zupełnie inaczej można było poprowadzić linie chóru, unikając zbędnej homofonii, pomyśleć o zaletach brzmieniowych polifonii, poprowadzić solistów w chórze i w orkiestrze, która by współbrzmiała z jasną i świetlistą, radosną postacią jaką jest „Święty Uśmiechnięty” – FILIP NERI…
Bożena Kwiatkowska – dyrygent, pedagog, pianistka.

















