
czyli
TARNOWSKA NAGRODA FILMOWA
PO RAZ TRZYDZIESTY SZÓSTY – relacja 2
W czwartkowy wieczór w Kinie Marzenie zakończyły się projekcje konkursowe – podsumowuje nasza specjalna korespondentka Katarzyna Cetera – ale to nie koniec tegorocznej edycji Tarnowskiej Nagrody Filmowej, jednego z najstarszych festiwali filmowych w Polsce. Obejrzeliśmy dwanaście rożnych filmów: od gigantycznych produkcji w rodzaju ŻEBY NIE BYŁO ŚLADÓW, po mikrobudżetowe, takie jak PIOSENKI O MIŁOŚCI. Połowa prezentowanych podczas tego festiwalu filmów to pełnometrażowe debiuty – co oczywiście ma swoje odzwierciedlenie w poziomie imprezy. Odnoszę wrażenie, że dotychczas selekcja festiwalowa pozwalała tarnowianom obejrzeć uznane, dobre filmy. Tym razem przekaz był odmienny – pokazano nam filmy niekoniecznie dobre, ale na pewno „modne”, „na czasie”. No cóż – „idzie nowe”. Gdyby nie kilka tegorocznych filmowych olśnień, mogłabym 36 edycję TNF spisać na straty.

O pierwszym olśnieniu już pisałam – POWRÓT DO TAMTYCH DNI w reżyserii Konrada Aksinowicza – choć może właściwiej byłoby stwierdzić, że ten obraz to własność reżysera,jego filmowe „dziecko”. Chyba nie spotkałam dotąd twórcy, który miałby tak wielki, nieograniczony niemal wpływ na ostateczny kształt swojego filmu w każdym zakresie i każdym wymiarze. Wymarzona obsada, fenomenalnie zagrane role, wybitna muzyka, wspaniały scenariusz i wspaniała scenografia (i kostiumy!) – to wszystko stworzyło niepowtarzalną atmosferę miasta lat 90, w której zostaliśmy ostatecznie i totalnie zanurzeni.

W poniedziałek prezentowali się w Tarnowie mistrzowie kina – Łukasz Grzegorzek z filmem MOJE WSPANIAŁE ŻYCIE oraz Wojciech Smarzowski z WESELEM (numer dwa) – chyba moim największym festiwalowym i estetycznym rozczarowaniem. No niestety: wszystko wskazuje na to, że ostatnim dobrym i znaczącym filmem Smarzowskiego pozostaje dla mnie nadal POD MOCNYM ANIOŁEM – ani WOŁYŃ (niestety), ani KLER, ani tym bardziej WESELE to filmy, w których nie ma śladu dawnego Smarzowskiego – autora filmu DOM ZŁY czy DROGÓWKA.

Na szczęście naszedł wtorek i pojawiło się kolejne festiwalowe olśnienie – film kolejnego debiutanta, Bartosza Blashke, pt. SONATA to oparta na faktach historia Grzegorza Płonki, utalentowanego, niepełnosprawnego pianisty z niedosłuchem, nazywanego Beethovenem z Murzasichla. W tym filmie nie ma przypadków – ale są chyba same niewiarygodne zbiegi okoliczności: od imion rodziców głównego bohatera tożsamych z imionami aktorów (rewelacyjna Małgorzata Foremniak jako Małgorzata Płonka i Łukasz Simlat w roli Łukasza Płonki), po fenomenalnego debiutanta Michała Sikorskiego w roli głównej. On nie tylko udźwignął rolę, ale i zaznaczył w filmie swoją wyjątkową kreację. Niemiecki kompozytor Ludwig van Beethoven również pojawia się nieprzypadkowo – nie tylko ze względu na głuchotę. Jego SONATA KSIĘŻYCOWA stała się obiektem fascynacji młodego bohatera, chłopca, który dopiero w wieku kilkunastu lat zaczął poznawać świat dźwięków.
Sonata fortepianowa nr 14 cis-moll op. 27 nr 2 „Sonata quasi una fantasia” Ludwiga van Beethovena, znana jako sonata Księżycowa (niem. Mondscheinsonate) to jeden z najsłynniejszych w historii muzyki utworów. Powstała w latach 1800–1801. Trzydziestoletni wówczas kompozytor zadedykował ją swojej ukochanej, Giulietcie Guicciardi, która była jego uczennicą. Nazwa, która przylgnęła do utworu, nie została nadana przez samego Beethovena (ten określił ją, podobnie jak wydaną razem z nią Sonatę op. 27/1, włoskim mianem Sonata quasi una fantasia, czyli „Sonatą na kształt fantazji”), lecz przez poetę i krytyka muzycznego Ludwiga Rellstaba. Pierwsza część Sonaty przywodziła mu na myśl odbicie światła księżyca w gładkiej tafli jeziora. (Rellstab miał na myśli szwajcarskie Jezioro Czterech Kantonów).

Po projekcji SONATY debiut reżyserski Tomasza Habowskiego pt. PIOSENKI O MIŁOŚCI okazał się niekonieczny – choć uroczy to obraz, mieniący się różnymi znaczeniami, ze świetną, autoironiczną w pewnym sensie rolą Andrzeja Grabowskiego, który wraz z reżyserem przybył do kina Marzenie powspominać swoje „tarnowskie” czasy.

We środę przyszedł czas na kolejne olśnienie: ŻEBY NIE BYŁO ŚLADÓW, monumentalna produkcja wyreżyserowana przez Jana P. Matuszyńskiego (autora OSTATNIEJ RODZINY czy serialu KRÓL). Film był polskim kandydatem do Oskara – niestety przepadł. Może dlatego, że jest bardzo długi a jego akcja nie toczy się tak dynamicznie, jak można oczekiwać od tak istotnego filmu. Warto jednak podkreślić, że twórcy bardzo szczegółowo i drobiazgowo pokazują wydarzenia sprzed lat czterdziestu.

Historię Grzegorza Przemyka w Polsce znamy chyba wszyscy. Chyba każdy słyszał to nazwisko i widział zdjęcia tłumów, które uczestniczyły w pogrzebie maturzysty skatowanego przez Milicję Obywatelską. Nadal żyją ludzie, którzy w latach 80. obserwowali, co wokół tej sprawy chłopaka się dzieje, dlatego reżyser nie bawi się w domysły, nie konstruuje historii – opiera ją na faktach. Fabuła jego filmu jest odwróceniem tego, co w kinie dobrze znamy – oglądamy nie drogę dochodzenia do prawdy, jak do śmierci Przemyka doszło, a drogę do jak najdokładniejszego oddalenia się od tej prawdy.

Czwartek – ostatni dzień pokazów konkursowych olśnień już nie przyniósł – MAGDALENA w reżyserii debiutant Filipa Gieldona z tarnowianką Magdaleną Żak w niemej roli głównej (nagrodzoną zresztą w Krakowie podczas Mastercard OFF Camera) nie wydaje mi się filmem koniecznym – choć obraz to kobiecy i całkiem przyzwoicie zagrany (obok Magdaleny Żak pojawia się Natalia Sikora, Kaja Walden czy Anna Gajewska. Odrobinę uroku miał dla mnie film INNI LUDZIE debiutantki Aleksandry Terpińskiej – może dzięki skupiającemu uwagę widza Jackowi Belerowi, może dzięki nadaniu filmowi swoistego rytmu i dopisaniu muzyki do tekstów Doroty Masłowskiej muzyki przez producenta PEZET-a, niejakiego AUER-a. Łukasz Maciejewski na łamach Newsweeka pisał o tym filmie i o jego rytmie:
Ola Terpińska przeczytała „Innych ludzi” z czujnością. Przerobiła „Innych ludzi” z rapu w wiersz, uzyskując wariant współczesnego kina poetyckiego. Tak, to jest kino poetyckie właśnie. Rymem rapu jest rytm. Terpińska podąża za Masłowską, a Masłowska za tym rytmem. Ona rytm wymyśla.

Werdykt jurorów zostanie ogłoszony 4 czerwca 2022 r. podczas Gali Wręczenia Nagród, którą muzycznie uświetni koncert polskiej muzyki filmowej w wykonaniu Kwintetu Śląskich Kameralistów z udziałem solistów: Anity Maszczyk (wokal), Romana Widaszka (klarnet), Bartosza Kalickiego (fortepian).

Podczas uroczystej Gali aktor, reżyser i pedagog Jerzy Stuhr zostanie uhonorowany Nagrodą za całokształt twórczości i wkład w kinematografię. Przed nami jednak nie tylko gala festiwalowa, ale również filmy krótkometrażowe, Epilog,wystawa, warsztaty…

Oczywiście szczegółowy program znajduje się na stronach internetowych organizatora, na plakatach i w kasach kina. Do zobaczenia… w kinie!
Katarzyna Cetera
Zdjęcia – Paweł Topolski (tarnow.pl)
















