
Uwaga: Tego tekstu nie puściła cenzura.
Ponad dwadzieścia lat temu prof. Jacek Bartyzel wydał książkę o konserwatywnej kontrrewolucji w czterech państwach zachodniej Europy – Francji, Italii, Hiszpanii i Portugalii, które to państwa niegdyś (bardzo dawno temu) były fundamentem cywilizacji łacińskiej. Treść tej historycznej monografii opisującej czasy antychrześcijańskiej rewolucji XIX i XX wieku jest dystopijnie okrutna, co esencjonalnie oddaje tytuł: „Umierać ale powoli!”… Od razu napiszę – odnosząc to do rzeczywistości polskiej, że nie zgadzam się z nieodwołalnie katastroficznym definiowaniem losów piękna, dobra i prawdy w kontekście tego, co się dzieje w Rzeczypospolitej oraz tego, co zrobić mają ludzie wobec drugiej tury wyborów prezydenckich.

Przymiotniki dodawane do fundamentalnych pojęć naszej kultury są niczym innym, jak lingwistyczną manipulacją, za którą idzie zmiana świadomości tych, którzy będą się taką nowomową posługiwać albo do posługiwania się takim językiem będą zmuszeni. Normą, a więc normalnością było przez wieki, aby słowa opisywały, a nie kreowały świat poznawalny zmysłami oraz świat duchowy. Rewolucja, niszcząc Europę opartą na sojuszu „tiary i korony”, musiała jako okupant po swojemu ponazywać „New World Order” i „Novus Ordo Missae”. W rezultacie używanie „starego języka” w tym „paradise now” staje się przestępstwem, „myślozbrodnią” opisaną przez Orwella, a czego my dzisiaj doświadczamy, jako „niepoprawność polityczną” i jej jednoznacznie totalitarne rozwinięcie, czyli „mowę nienawiści”.
Przymiotniki potrafią zmienić dużo i mogą zrelatywizować wszystko. Dla przykładu weźmy to eksploatowane kabaretowo rozróżnienie pomiędzy „krzesłem” a „krzesłem elektrycznym”… Znamy również dotykające podstaw moralności porównanie „płatnej miłości” i „miłości”…
Przez lata przyzwyczajono nas do politycznego żonglowania „demokracją” i jej licznym młodszym rodzeństwem – „demokracją socjalistyczną”, „demokracją liberalną” czy nawet pozaustrojowym mutantem -„demokracją walczącą”…
Ale jest jeszcze jeden specjalny językowy nowotwór, który zaraża niczym choroba weneryczna i – jak mówi medycyna – żeby zachorować wystarczy kontakt, wystarczy używanie określonych słów, wyrazów. Chodzi mi o sformułowanie przywoływane w III RP przy okazji niemal każdych wyborów: „mniejsze zło”.

Tak jak w matematyce nie ma „większej połowy”, tak ruiną dla etyki stają się próby skalowania zła. Przykładem mogą być tutaj współczesne uzurpacje prawne, które już dawno przeprowadziły zamach na sprawiedliwość, definiując przestępstwo kradzieży zależnie od wyceny tego co skradziono.
Próby „negocjowania” ze złem, którego prawdziwym uosobieniem jest diabeł („Zły”), zawsze kończą się tak samo – przegraną człowieka, który został stworzony przez Boga dla dobra. Odwołując się do biblijnej Księgi Rodzaju, gdzie Zły pod postacią węża skutecznie kusi ledwie jednym małym jabłuszkiem, wiemy jakie katastrofalne skutki to przyniosło dla dziejów ludzkości. I niby to wiemy, a jednocześnie nie chcemy wiedzieć – wypieramy z edukacji i zaraz potem z naszego życia ten grzech pierworodny. To wyparcie uniemożliwia zrozumienie „krzyży” jakich ludzie doświadczają w swoim życiu oraz blokuje możliwość naprawiania siebie i świata całego.
W natchniony sposób opisał to John Milton w poemacie „Raj utracony”, gdzie pojawia się konstatacja, że „żaden człowiek nie potrafi uczynić dobra, opierając się na złu”. A jednocześnie autor daje nam trudną, ale jednak nadzieję na zwycięstwo w tych zmaganiach:
„Długa jest droga i ciężka, która z piekła wiedzie ku światłu”.

Nie mam wątpliwości, że dzisiaj postawiono przed nami jak najbardziej „wężowy” wybór: Nawrocki czy Trzaskowski? Polityczny duopol na zmianę frymarczący Polską pokazuje na plakatach dwie twarze, dwie definiujące to wszystko persony. I słyszymy jak syczą: „Wybierz mnie”… I rośnie presja „zwolenników ugody” (czytaj „Raport z oblężonego Miasta” Zbigniewa Herberta) wmawiających nam, że tym razem, wyjątkowo istnieje jednak „mniejsze zło”. A ja dobrze zapamiętałem trudne pytanie, które w kampanii postawił kontrrewolucyjnym wyborcom Grzegorz Braun: „Kto za niepodległością, a kto za niekończącym się negocjowaniem, renegocjowaniem warunków zniewolenia?”

Gdybym chciał przyjąć retorykę stręczącą zło, które jest mniejsze, to zdecydowanie skłaniałbym się ku „czystemu złu”, a nie temu, które owija się w biało-czerwony sztandar, a tym samym traktuje patriotyzm użytkowo i taktycznie, czym od miłości Ojczyzny odstręcza kolejnych zawiedzionych już po szkodzie elektorów. A wracając do wieszczonego co pokolenie „powolnego umierania” normalnego świata: tak, śmierć jest częścią naszej egzystencji, ale nieustająco, wolą Bożej Opatrzności mamy kolejne ciągi dalsze. Na upadłych drzewach wzrasta nowy zdrowy las. Czasami odradza się nawet z jednego ziarnka. W praktyce nie ma tutaj miejsca na jakąś „prawdę, która leży pośrodku”, bo prawda jest zawsze tam gdzie jest, a pośrodku mamy „zgniły kompromis”, który zarazi i uśmierci organizm wybierający ów „złoty środek”, owo „mniejsze zło”.
Prof. Bartyzel tak to opisał:
Rewolucja posługuje się ludem i demoralizuje lud; dając mu wolność „od pasa w dół” i utraty rozumu w transie techno czy rapu, równość w czynności wybierania co cztery lata „lepszego proszku” i braterstwo we wspólnocie „wiernych”, krążących w nabożnym skupieniu po katedrach-hipermarketach, zamienia ten lud w zbydlęcone „masy”, a demokrację w zookrację. Kontrrewolucja (…) uleczy lud balsamem religii i moralności, przywróci „masom” godność ludu (…) bo to jest nakazem sprawiedliwości
Tomasz Antoni Żak

















