
czyli
spłuczka w toalecie.
Świąt i rocznic oraz innych uroczystości ci u nas dostatek, szczególnie latem. Nic też dziwnego, że obchodzony ostatnio Międzynarodowy Dzień Toalet przeszedł bez echa. Także w blisko stu tysięcznym Tarnowie, gdzie w centrum publicznych toalet jest ledwie… dwie, trzy?. Tak więc sprawa nie jest błaha, tym bardziej jeśli uświadomimy sobie, że blisko 40 proc. mieszkańców naszej planety nigdy w życiu nie miało dostępu do sprawnej toalety. Święto klozetów zostało uchwalone w 2001 r., dla uczczenia – odbywającego się wówczas w Singapurze – zjazdu założycielskiego Światowej Organizacji Toaletowej.

Od tamtej pory – jak podaje Wikipedia – do WTO przystąpiło ponad 250 organizacji sanitaryzacyjnych z ponad 60 krajów z całego świata, od Rosji do Stanów Zjednoczonych przez Australię do Japonii. Siedzibą organizacji jest Singapur, gdzie w 2005 roku powstał pierwszy w świecie College Toaletowy (!). WTO propaguje coroczne ruchome obchody Międzynarodowego Dnia Toalet, kiedy to odbywają się (głównie w Azji) zjazdy tej organizacji.

Strategicznym dla toalety urządzeniem jest spłuczka toaletowa czyli mechanizm spustowy wody złożony z jednego zaworu (zazwyczaj start/stop) uruchamianego za pomocą przycisku lub dźwigni otwierającej przepływ wody. Po napełnieniu całego zbiornika spustowego zawór zostaje zamknięty automatycznie przy pomocy pływaka. Istnieją również spłuczki toaletowe tzw. ciśnieniowe, budową przypominające zawór, otwierany przez naciśnięcie dźwigni a zamykany poprzez sprężynę. Nazywane są one automatami spłukującymi.

A wszystko zaczęło się w XVIII w. gdzie do normalnych praktyk należało zakrzyknięcie na ulicy „Idzie się!”, aby nie dostać po twarzy wylewanymi przez okno nieczystościami. To właśnie w tym czasie zaczęła się prawdziwa toaletowa rewolucja. Podobnie jak w przypadku tej industrialnej, prym wiedli w niej Brytyjczycy. Od kiedy J. F. Brondel w 1738 r. wynajduje spłukiwaną toaletę, a 20 lat później Aleksander Cummings opatentuje kolanko pod muszlą zapobiegające wydobywaniu się nieprzyjemnych zapachów, sytuacja rozwija się lawinowo.

Za to pod koniec XIX wieku, kiedy to zaczęto kanalizować polskie miasta, patriotyczni tradycjonaliści uznali to za żydowski spisek, mający zniszczyć… polskie rolnictwo. Wskazywali na zgubne konsekwencje „kanalizacyi narzuconej przez hygienistów i inżynierów semicko-germańskich i reklamowanej jako szczyt postępu przez prasę na żołdzie żydowskim”. Wara przebiegłym Żydom od naszych, rdzennie polskich odchodów – argumentowali patriotyczni tradycjonaliści: czteroosobowa rodzina produkuje rocznie tonę ekskrementów, wyliczano. Pozbawienie polskich rolników tych zasobów bezpłatnego – i jak wówczas uważano: znakomitego – nawozu, uniemożliwi im konkurowanie na międzynarodowym rynku. Zaś premier II RP, Felicjan Sławoj-Składkowski, który przeprowadził zwycięską rewolucję wychodkową na polskiej wsi (słynne do dziś „sławojki”), zapłacił za to wysoką cenę. Zachował się w pamięci już to jako ciemiężyciel ludu, wolącego załatwiać swoje potrzeby na wolnym powietrzu, już to jako polityk groteskowy, co zajmował się wychodkami zamiast Ojczyzną.

Tak więc nie jest łatwo, także dzisiaj, kiedy rządzi nami Unia Europejska. Otóż po dwóch latach baaardzo ciężkiej pracy urzędnicy tej szacownej instytucji opracowali szczegółowe regulacje dotyczące… używania spłuczek w muszlach klozetowych i pisuarach. A dokładnie – ile wody można zużyć w procesie spłukiwania. Otóż limit będzie wynosił 5 litrów dla jednorazowego „pełnego” spłukania w przypadku muszli klozetowych i 1 litr w przypadku pisuarów. Żmudne prace i obliczenia prowadzone były pod czujnym okiem komisarza ds. ochrony środowiska. Kuriozalna w tym „dokumencie” jest definicja… „średniego spłukania”. Jest to średnia wyliczona z jednego „pełnego” spłukania i „trzech zredukowanych”.

Na szczęście nasze galicyjskie miasteczko leży daleko od Brukseli i póki co, wyglądamy jak spłuczka klozetowa, przy wodospadzie Niagara.
Ryszard Zaprzałka

















