
czyli
Batuta moja miłość…
To kobieta, która urodziła się z batutą w dłoni… To jedna z najbardziej wyrazistych osobowości tarnowskiej kultury, o iście renesansowych horyzontach, kobieta instytucja, a przy tym osoba bardzo ciepła i wrażliwa, emanująca zda się niespożytymi siłami witalnymi. Pisze wiersze, maluje i haftuje, uczy i studiuje, ale przede wszystkim komponuje i dyryguje. Kilka lat temu obchodziła jubileusz 50-lecie pracy pedagogicznej i 30-lecie pracy dyrygenckiej. W kolejnej odsłonie swoich wspomnień – gdy ma się świadomość sześćdziesięciu lat podroży z “muzyką pod rękę“, snuje refleksje na temat przebytej ścieżki zawodowej. Tym razem wspomina swoje związki z… batutą.
motto: Serce w batucie zamknięte
…zamknęłam serce w batucie…
Niespokojne dłonie tną powietrze smugą jasną..
Nieujarzmione stopy wycinają dysonansów hołubce…
Dłonie i stopy w duecie ciągle do przodu suną.
Już ich nie dogonię…
„Moja mała miłość” – patrzy… wiecznym światłem utulona…

Batuta… tajemniczy kawałeczek drewna wykonany drzewa platanowego, podobnie jak „dusza” skrzypiec: odpowiedni kawałeczek płytki drewnianej, która jest kwintesencją muzyki skrzypcowej. Doskonała barwa, zamknięta w legendarnych skrzypcach włoskiego mistrza Stradivariusa.
Moja batuta… w niej zamknięta jest cała moja tęsknota za ruchem, za brzmieniem, za „tutti” orkiestry, jako całości, za całą namiętność i zmysłowość muzyki, zawartej np. w dziewięciu symfoniach Gustawa Mahlera. Te symfonie prezentowa były m. in. w Lucernie w 2015 roku, prowadził je znany włoski dyrygent Claudio Abbado (z pamięci!). Tu pozwolę sobie na maleńką dygresję: otóż Mahler chciał dorównać Beethovenowi, który także skomponował dziewięć symfonii a nawet go prześcignąć i napisać dziesiątą symfonię, jednakże śmierć odebrała mu taka możliwość. W ten sposób, niejako metafizycznie, słynny klasyk nie pozwolił się wyprzedzić.

Batuta… regularnie siniła mi się po nocach. I tak jest do dzisiaj. Teraz z nostalgią konstatuje, że nie miałam jej w dłoni już 10 lat! A jednak pomimo to, wciąż w sennych marzeniach wędruje po wielkich scenach operowych, gdzie dyryguję, śpiewam i komponuję. Scena i opera usidliła moją duszę na zawsze…. Batuta skradła serce moje! Ale o tym opowiem innym razem, nie mniej nie mogę oprzeć się takim refleksjom mieniącym się różnymi barwami, jak w kalejdoskopie, malując obrazy pełne przeszłości i teraźniejszości – wczesne dzieciństwo, młodość, zmagania się z muzami: Polihymnią i Talią. Nachodzą mnie wciąż te nie spełnione tęsknoty za prowadzeniem orkiestry… może nie tak dużej, wypełniającej całe studio ale mojej, własnej, z magiczna batutą w mojej duszy zamkniętej… duszy nie spełnionej twórczo… muzycznie. Miłości nie dopełnionej.

W roku 2005, kiedy przygotowywałam duże widowisko „Tryptyk o Bożym Miłosierdziu”, te moje tęsknoty i miłości zawarłam w skomponowanym przez siebie utworze na sopran, obój, gitarę i wiolonczelę, pod tytułem „Samotność”. Oczywiście do tekstów św. siostry Faustyny. Ale o tym jeszcze będzie…
Pamiętam – stałam na „pace” dyrygenckiej w klimatycznym kościele księży Filipinów przy ul. Piłsudskiego z uniesioną w dłoni moja zaczarowana batutą, przed dużym chórem i orkiestrą, ubrana w czarny frak specjalnie uszytym na tę okazję. I nie widzialnym dla publiczności ruchem poprowadziłam solistkę Małgosię Wyszogrodzką, a moja batuta połyka łzy wiszące na moich rzęsach…
Niech nie zdziwi nikogo fakt, że tak dużo pisze o mojej batucie, mojej małej niespełnionej miłości, wszak to całe moje życie w tym nie wielkim drewienku zamknięte.

Patrząc teraz na mój muzyczny żywot, z zupełnie innej, ponad sześćdziesięcioletniej perspektywy czasowej widzę, że przyszło mi działać w zupełnie innych okolicznościach. To były zupełnie inne czasy – ograniczony wiek studiowania na wydziałach dziennych wyższych uczelni muzycznych w połączeniu z małymi szansami na studia podyplomowe, praktycznie nie dostępnymi dla zwykłych śmiertelników (pochodzenie, status materialny itp.) – stanowiły znaczące ograniczenia w moim starcie w muzyczną dorosłość. Poza tym aby, aby zrobić kursy podyplomowe z dyrygentury czy też kursy mistrzowskie, należało mieć własny zespól, chór lub bodaj kameralną orkiestrę. Ja takich możliwości nie miałam pomimo, że pochodziłam z bardzo muzykalnej rodziny z tradycjami (ojciec prowadził znany chór Harmonia).

Reasumując, po tych moich nie zbyt udanych podróżach artystycznych, głównie z chórem katedralnym Puelle orantes do Włoch, co szczegółowo opisałam już w jednym z wcześniejszych odcinków, nie chciałam już prowadzić tego typu zespołów i kontynuować doskonalenie swojego warsztatu dyrygenckiego. Serce i duszę w batucie zamknęłam..”

Ojciec nadal prowadził swój chór ale ciągle nie dawał mi możliwości samodzielnego prowadzenia choćby prób i nie dopuszczał myśli, że mogłabym sama poprowadzić jakiś koncert. Najlepiej ilustruje nasze ówczesne zawodowe relację fakt, że po otrzymaniu I nagrody przez ojca formację, gdzie byłam stałym akompaniatorem, nie zaproponował mi jako bonusu za udział w tym sukcesie w wyjazdu ze swoim, naszym, chórem do NRD. „W nagrodę” zabrał swoja synową…
Podsumowując ten odcinek, skoro zaczęłam go wierszem więc i w taki sposób go zakończę.
Ręce dyrygenta
Cisza… skupienie zamknięte…
Gdzieś w głębi – rodzi się dźwięk,
Z duszą zestrojony…
Tajemne spojrzenie,
Na instrumenty – zgodnie pochylone.
Potem gest jeden, drugi
Ręka w uśpieniu powstaje z ciemności,
Leniwym ruchem uniesiona…
Łagodną smugą dźwięki rozjaśnione
Falują, drgają na strunach,
Strumienie powietrza,
W złocie, zieleni, czerwieni,
By w szarość i fiolet
Schodzić w interwałach.
A dłonie – świetlistą mową rozmawiają,
Jak dwa anioły – górują nad orkiestrą
Trzymając mocno i „smyki” i „blachę”.
I „drzewo” – utulone w fagotowych zwojach…
Tajemnym buczeniem – strachy przebudzone,
Dudnią, do harfy się uśmiechają…
Duet – harfa i fagot
Jaka finezja w tej parze.
A ręce dyrygenta – falują i pieszczą przestrzenie…
Jak baletnice – wdzięczą się do instrumentów…
I naraz – jak burza, grzmotem powietrza ładują
I z dzikim impetem – od andante do presto;
Presto na twarzach i presto w nogach.
W postaci całej pochylonej
łakomie dźwięki zagarniają,
Pełne zmysłowego uniesienia
Habanerę grają…
Lśni batuta złota,
Ostrym światłem przecina
Ciemność publiczności…
I gruchnęła oda, blaskiem wypełnia powietrze,
Apoteoza radości, w kaskadowych tercjach
To podnosi się – to opada…
Płynie dźwięków symfonia,
Uniesiona na rękach
Na przedłużonej duszy,
Srebrem zwichrzoną głowę,
Z triumfem – odrzucając…
Bożena Kwiatkowska
Zdjęcia z archiwum autorki