
czyli
ciąg dalszy mojej przygody z muzyką.
Rozdział VII „Z batutą w dłoni” cz. 3 a
To kolejna część unikalnych wspomnień Bożeny Kwiatkowskiej, której trzecią /a/ część VII rozdziału publikujemy poniżej. Nasza bohaterka to kobieta, która urodziła się z batutą w dłoni…To jedna z najbardziej wyrazistych osobowości tarnowskiej kultury, o iście renesansowych horyzontach, kobieta instytucja, a przy tym osoba bardzo ciepła i wrażliwa, emanująca zda się niespożytymi siłami witalnymi. Pisze wiersze, maluje i haftuje, uczy i studiuje, ale przede wszystkim komponuje i dyryguje. Pierwsza część jej postojów pamięci pt. “Z batutą przez życie” ukazała się w formie książki przed wakacjami w 2023 roku, drugą część pt. “Batuta – czyli ciąg dalszy mojej przygody” może uda się przygotować wkrótce do druku. I podobnie, jak w przypadku części pierwszej, będziemy drukować kolejne jej rozdziały. Nasz portal jest patronem medialnym całego projektu. Tym razem nasza bohaterka wraca do wspomnień związanych z jej wielką pasją, jaką była dyrygentura.

Chór Akademicki PWSZ ,,Harmonia”. Koncert Letni – rok 20O6.
Nie jest łatwo wystawić sobie cenzurę obiektywną, jako „fachowca z batutą”. Jednakże, nikt do tej pory nie wystawił mi takiej opinii, bo po prostu nie miałam możliwości „być pod lupą” krytyka muzycznego, więc muszę spróbować to uczynić sama. Takie spojrzenie „mnie na siebie”, musi więc być jak najbardziej prawdziwe, i ponieważ mam silnie rozwiniętą samokrytykę, oraz potrafię przyznać się do błędu, więc spróbuję zrobić to sama jako podsumowanie pierwszej części mojej drugiej książki.
W pierwszej książce pod tytułem „Moja przygoda z batutą” dużo pisałam na temat mojej miłości do batuty i zainteresowania muzyką i dyrygenturą od najwcześniejszych lat. Nieraz gdy w radiu lub telewizji jest niezwykle inspirująca tematycznie i nastrojowo muzyka symfoniczna – chwytam moje złote pióro z fioletowym atramentem, które rysuje muzyczny wizerunek malowany pędzlem duszy. Właśnie dzisiaj natknęłam się w telewizji na pierwszą część 7 Symfonii A-dur L. van Beethovena. Jak głęboko we mnie utkwiona jest ta batuta, ostrym końcem wbita w duszę aż po rękojeść z ciemnej materii, która „załatała” pęknięcie drewnianego kawałka po premierze „Tryptyku Rzymskiego” w 2003 roku w Kościele Filipinów.

Wigilia Rektorska. Chór Akademicki ,,Harmonia” – Tarnów 2006. Dziękują: bp. ordynariusz W. Skworc i rektor PWSZ A. Juszkiewicz.
Jak głęboko tkwi potrzeba dyrygowania niespełnionego marzenia prowadzenia orkiestry, nawet małej kameralnej- ale jednak orkiestry… Ta potrzeba i ta batuta wciąż, pomimo upływu lat głęboko tkwiąca w sercu i duszy. Gdy tylko zobaczę prowadzącego z „paki” dyrygenckiej dyrygenta – mimowolnie i bezwiednie wprowadzam moją rękę w ruch przygotowawczy w duecie z dyrygentem linię melodyczno-rytmiczną. Oczywiście mam swój własny styl dyrygowania i nigdy nie naśladowałam żadnego maestro prowadząc ręce „szkołą duszy”. Wtedy właśnie łza się w oku kręci i chciałoby się wejść tam na scenę i poprowadzić koncert samej. Sporadycznie tylko, jak już pisałam w mojej książce, udało mi się mieć mały skład kameralny złożony z przypadkowych instrumentalistów – tak, że nie mogłam jakoś wypracować sobie stylu i poprowadzenia za ręką orkiestry. Jednak wtedy były to najlepsze chwile w moim życiu i niezapomniane wrażenia muzyczno-dźwiękowe utkwione w głowie.
Właśnie dlatego tak dobrze pamiętam „Tryptyk o Bożym miłosierdziu”, bo wtedy było około dwudziestu muzyków. Później jednak z braku możliwości dyrygowania „dźwiękami duszy”, musiałam zadowolić się sztuką chóralną i tutaj starałam się przekazać drgnienia serca, ale to udało mi się tylko z chórem „Harmonia”, gdzie moich dwudziestu chórzystów rezonowało z moim sercem i miłością, więc mogłam ich prowadzić z zamkniętymi oczami.

Chór Akademicki PWSZ „Harmonia” – koncert letni – rok 2006.
Później jeszcze, dwa razy gdy prowadziłam zespół wokalny „Tercjum” na UTW w Tarnowie udało mi się skonsolidować zespół wokalny z instrumentalnym, gdy przygotowywałam program na festiwal chórów uniwersyteckich Trzeciego Wieku oraz na drugie takie wydarzenie, na deskach Mościckiego Centrum Sztuki w widowisku „Wołaniem – wołam Cię”. W widowisku brało udział 50 osób i była to grupa dzieci, studentów i seniorów.
Powiedzenie z przymrużeniem oka, że urodziłam się z batutą w dłoni, ma coś w sobie prawdy. Niemalże od urodzenia chowałam się wśród chórzystów, chodziłam z Tatą na próby chóru „Harmonia” – 40 osobowego chóru męskiego założonego grubo przed 2 wojną światową.

Wigilia Rektorska. Ja przy keyboardzie – towarzyszy mi Ojciec.
Gdy tylko zaczęłam mówić i odróżniać muzyczne brzmienia poszczególnych instrumentów z którymi mnie zapoznawał ojciec z książki Sikorskiego „Instrumentoznawstwo” – na pytanie kim chciałabym być, mówiłam, że oczywiście dyrygentem. Ojciec od początku orientował się w moich nieprzeciętnych zdolnościach, ale nie pamiętam by mnie za to chwalono. Po objęciu przeze mnie w 1998 roku kierownictwa chóru, ojciec przekazał mi batutę i wybrałam wtedy 20 chórzystów, wg mnie najzdolniejszych. Byli to starsi panowie, ja byłam w miarę jeszcze młoda – miałam 55 lat.
Byłam wymagająca, a nawet bardzo wymagająca w stosunku najpierw do siebie, a potem do chórzystów. Prowadziłam chór bardzo solidnie, nie licząc czasu poświęconego na pracę. Bardzo dokładnie analizowałam tekst muzyczny, oraz partytury chóru męskiego. Oprócz podstawowych wymagań wykonawczych, takich jak dykcja, emisja głosu, dynamika, agogika itd, największą uwagę przykładałam do kwestii środków wyrazu. Uświadamiałam moim chórzystom, o czym śpiewają i jak śpiewają. Zasadą moją było „śpiewanie sercem”. Z resztą pierwszym cyklem koncertów jakich się podjęłam był temat „z serca do serca”. Były to koncerty dla tych słuchaczy, którzy nie doświadczali takich przeżyć, bo po prostu żadne zespoły nie występowały np w domu opieki społecznej, czy też w domu dzieci niepełnosprawnych, ale o tym szerzej będzie w drugiej części książki.

Ja z ojcem – moim mistrzem Juliuszem Kolbuszem.
Znowu wracam w moich rozważaniach do Beethovena, tym razem do 9 Symfonii. Beethoven był jednym z moich ulubionych kompozytorów obok Wagnera i Pendereckiego. Z perspektywy lat widzę, że w czasie gdy studiowałam dyrygenturę nie było to w moim życiu tak ważne, jak później. Nawet teraz, w czasach obecnych z potrzeby serca i ciała, batuta stała się centrum mojego życia. Nie ominę żadnego koncertu ani konkursu, gdy na pierwszym planie stoi – oczywiście tylko dla mnie – dyrygent. Obserwuję jego ruchy, ekspresję, osobowość przełożoną na pulsowanie ciała i batuty. Na studiach nie miałam zespołu chóralnego ani muzycznego, gdzie batuta mogła zawładnąć mną w całości. Prowadząc chóry, czy zespoły wokalne i solistów, do tego batuta nie jest potrzebna – dopiero wtedy, gdy wchodzą instrumenty i kameralistyka w całym tego słowa znaczeniu.
W tej chwili właśnie słucham i widzę ostatnią część – trzecią, słynnej 9 Symfonii z motywem Schillera „Oda do Radości”, który to motyw kilkaset lat później – w 2004 roku stał się słynnym hymnem Unii Europejskiej. W tym roku właśnie upływa dwadzieścia lat od powstania Unii i członkowska w niej Polski. Nie wiem kto dyryguje orkiestrą, ani co to za zespół, ale widzę że prowadzący dyrygent dyryguje bez partytury „na pamięć”. Ogromny chór, który zaczyna śpiewać dopiero w trzeciej części swoją partię chóralną, po kwartecie solistów – też oczywiście śpiewają bez nut, trzymając je w rękach raczej jako rekwizyt.

Widowisko „AKHATISTOS” – Mościcka Fundacja Kultury 2002 r. Podziękowanie publiczności. /Krystyna Drozd i jej mąż Ryszard/.
Muzyka Beethovena to charakterystyczny styl, obrazujący jego osobowość, z gwałtownym awanturniczym i nieokiełznanym temperamentem, oraz zmaganiem się z narastającą głuchotą, która już w trzydziestym roku życia dała o sobie znać po raz pierwszy, a pod koniec życia była całkowitym kalectwem. Świetnie oddaje ten stan wcześniej wspomniany już film „Kopia mistrza”. Gdy pod koniec swojej działalności kompozytorskiej powstaje właśnie najsłynniejsze jego dzieło – IX Symfonia. W końcowym momencie filmu mistrz dyrygując orkiestrą i chórem już zupełnie nic nie słyszy, a prowadzi jego ruchy dziewczyna, która była jego kopistką – tzn. przepisywała ręcznie jego partyturę zapisaną wcześniej w rękopisie swoim piórem na papierze własnoręcznie stworzonym. Pióro… przez kompozytorów wielu wieków używane do pisania. Gęsie pióro i tzw. inkaust, czyli atrament, który był tajemnicą w swoim składzie. Ta dygresja nasunęła mi się sama podczas oglądania tego filmu.
Koniec części trzeciej /a/ rozdziału VII.
Bożena Kwiatkowska
współpraca – Liliana Kwiatkowska
Zdjęcia pochodzą ze zbiorów własnych autorki.
20.01.2025