
czyli
Papież Leon XIV odziera Maryję z Jej tytułów.
Dykasteria Nauki Wiary w najnowszym dokumencie określa jakie tytuły maryjne są właściwe i dlaczego.
Jakoś tak szerszemu gronu umknęła nota doktrynalna opublikowana 4 listopada przez Dykasterię ds. Doktryny Wiary „Mater Populi fidelis” – „Matka Ludu wiernego”, zaaprobowana miesiąc wcześniej przez Papieża Leona XIV. Otóż wynika z niej, że wolno nam o Maryi mówić „Matka wiernego ludu”, ale już nie „Współodkupicielka”. Kwestionowany jest również tytuł „Pośredniczki” i należy go unikać. No cóż, żyjemy w czasach, w których Kościół Katolicki naucza rzeczy, które są w wielu kwestiach zaprzeczeniem tego wszystkiego, czego nauczał przez wieki, pod wpływem modernizmu głosząc tezy, jeszcze nie tak dawno uroczyście potępiane przez papieży. Jako że o „swądzie szatana, który wdarł się do Kościoła Bożego” mówił nawet papież Paweł VI jeszcze w 1972, parę lat po Soborze Watykańskim II, a sam szatan szczególnie nienawidzi Maryi, bardzo wymowny jest fakt, że dziś Kościół niejako odziera Maryję z jej godności.

Teoretycznie z dokumentu wynika chęć zapobieżeniu sytuacji, w której Maryja byłaby ubóstwiana w podobnym stopniu jak Jezus Chrystus. Tymczasem we wszystkich modlitwach, litaniach, tylko w odniesieniu do Ducha Świętego, Boga, Jezusa – mówimy: „zmiłuj się nad nami”. W odniesieniu do Maryi, do której pośrednictwa się uciekamy, ale też i w odniesieniu do wszystkich świętych mówimy tylko i aż: „módl się za nami”. To rozgraniczenie jest oczywiste. Pośrednictwo, wstawiennictwo, pewien udział w odkupieniu możemy dostrzec w samym fakcie objawień Maryjnych i w tym, że wyniesiona jest ponad anioły. Czyż konający na krzyżu Jezus nie zwraca się do ucznia: „Oto Matka twoja”? Czyż jeszcze wcześniej Symeon nie mówi do Maryi „A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu”? Wszyscy wiemy, że zwracanie się do Boga za pośrednictwem Maryi nie jest niejako „obowiązkowe” ale miłe Jezusowi. Maryja, choć jest tylko stworzeniem, a nie Stwórcą, ma swój udział w odkupieniu. W Kościele toczyły się nawet dyskusje, Współodkupicielka” za dogmat. Dla mnie i dla wielu wiernych jest to jednak tytuł wynikający po prostu z Tradycji, a szczególna rola Maryi w Bożym dziele odkupienia człowieka podkreślana była w nauczaniu wielu Ojców Kościoła i świętych; w Maryi widzimy „drugą Ewę”, która zdepcze łeb wężowi. Tymczasem jak czytam, w nocie Dykasterii podkreślono, że Chrystus jest jedynym Pośrednikiem. I że konieczna jest szczególna ostrożność w stosowaniu względem Maryi tytułu Pośredniczki. W dokumencie, pełnym odniesień praktycznie do jednego tylko soboru – Soboru Watykańskiego II, owszem, znajdujemy informację, że tytuł Współodkupicielka pojawia się w XV wieku jak korekta wezwania Odkupicielka, będącego skrótem od Matka Odkupiciela, jak też że niektórzy papieże używali tego tytułu, jednak „nie podejmując się jego wyjaśnienia”. Wspomina się też, że św. Jan Paweł II posłużył się tym tytułem przynajmniej siedmiokrotnie.
W dokumencie tym czytamy „Biorąc pod uwagę konieczność wyjaśnienia podporządkowanej roli Maryi wobec Chrystusa w dziele Odkupienia, używanie tytułu Współodkupicielki dla określenia współpracy Maryi jest zawsze niewłaściwe. Tytuł ten grozi bowiem zaciemnieniem jedynego zbawczego pośrednictwa Chrystusa i może w związku z tym prowadzić do zamętu i zachwiania harmonii prawd wiary chrześcijańskiej (…)”.
A także znajdujemy takie oto zdanie: „Sobór Watykański II ze względów doktrynalnych, duszpasterskich i ekumenicznych unikał użycia tytułu Współodkupicielki”.

No i „diabeł tkwi w szczegółach”, jak mówi przysłowie, tyle że tym razem dosłownie. Chodzi właśnie o ten sobór i względy „ekumeniczne”. Jakież to względy? Otóż ekumenizm, dziecko modernizmu, stoi w jaskrawej sprzeczności z nauczaniem Chrystusa i całego Kościoła; cały ten międzyreligijny „dialog”, coraz śmielej głoszone tezy, wywoływane wrażenia, iż każda religia w zasadzie prowadzi do Boga, a zatem też jest prawdziwa (po co więc być katolikiem?), wszystkie te świętokradcze interkomunie z protestantami, heretykami, wspólne nabożeństwa z szamanami, błogosławieństwo jednopłciowych par zamierzających trwać w grzechu, Paciamama, długo by wyliczać. Szczególnie pobożność Maryjna jest dla protestantów niestrawna, więc w protestantyzującym się Kościele Katolickim, należy tę Maryję usunąć w cień, zmienić praktyki liturgiczne – co też się stało, zmienić nauczanie. Dokument wspomina o tym wprost, pisząc o względach „ekumenicznych”. A zatem Kościół Katolicki zabrania nam, wiernym, używania tytułu Współodkupicielki i zaleca ostrożność w używaniu tytułu „Pośredniczki” wobec Maryi, w znacznej jeżeli nie przeważającej mierze po to, by nie robić przykrości protestantom. Tak ja to widzę.
Żyjemy w czasach, w których Kościół Katolicki, zwłaszcza w Niemczech, coraz bardziej przypomina luźną grupę protestanckich zborów; każdy z innymi zasadami wiary. Jeżeli większość katolików nie ma nawet świadomości faktu, że ich Kościół naucza w wielu kwestiach rzeczy, które jeszcze niedawno potępiał (czyżby zatem Duch Święty przeczył samemu sobie?), ani że odebrano im mszę, zastępując protestanckim ersatzem wędrującym od „ofiary”, z rzeczywistą obecnością Chrystusa – w stronę „pamiątki” – to znaczy, że doskonale sprawdza się metoda, o której ironicznie pisał bodaj Stanisław Lem, a którą zacytuję z pamięci: „nawet Konklawe można doprowadzić do ludożerstwa, byle działać powoli i metodycznie”. Słusznie, przecież nawet w takich kwestiach jak bożonarodzeniowa choinka wielu Polaków dałoby się posiekać, że to stary, piastowski obyczaj, a nie niemiecka, XIX-wieczna „Tannenbaum”…
A przecież prócz zmiany mszy i odwrócenia kapłana w stronę „ludu”, zamiast w stronę wielbionego Boga, w niedawnym czasie mieliśmy już próby zmiany modlitwy Ojcze Nasz, dokonywane przez poprzedniego papieża. A jaką trzeba mieć pychę, żeby do ukształtowanej przed wiekami modlitwy różańcowej dorzucić kolejne tajemnice, jak zrobił to Jan Paweł II? Jakie elementy zostaną dodane, a jakie zabrane z Litanii Loretańskiej? Papież Franciszek dodał trzy, wśród nich wezwanie „Pociecho migrantów”. Sądzę że „powoli i metodycznie” dałoby się też zmienić dziesięć przykazań, zredukować liczbę grzechów głównych, a przynajmniej ich rozumienie itd. itp.

Za chwilę nie poznacie własnego Kościoła. Chociaż może nie, może nawet nie zauważycie podmiany, skoro możliwe stało się to wszystko, co się stało, a ohyda spustoszenia wdarła się w To, co święte. Ów „swąd szatana”. Kościół, w którym można wierzyć we wszystko, bo i tak będzie się zbawionym, w którym podstawowym dogmatem jest ekologizm, a grzechem – nie przyjęcie szczepionki; Kościół, w którym w jednych krajach błogosławi się parom homoseksualnym, a w innych nie; Kościół, w którym grzech staje się czymś akceptowalnym i godnym błogosławieństwa właśnie, Kościół który nikogo nie karci, nikogo nie wyklucza, no chyba są to ci, którzy trzymają się Mszy Wszechczasów i odwiecznego nauczania, Kościół – charytatywna organizacja, Kościół, w którym to nie głowa, ale członki decydują w którą stronę iść, Kościół, w którym – dla każdego coś miłego; najważniejsze jest dobre samopoczucie wiernego; Kościół dla wszystkich – ale bez Prawdy i bez Boga… Z pewnością jest wielu wspaniałych kapłanów, ale obecny papież, za którego się modlimy, wraz z hierarchią, wydaje się podążać niesławną ścieżką swego poprzednika, bynajmniej nie jedynie w kwestii tego, jak wolno nam Najświętszą Maryję Pannę nazywać; oto owce rozpierzchnięte, a wśród pasterzy – często wilki w owczej skórze, prowadzące wiernych na wieczne zatracenie. Jedyną pociechą są słowa Chrystusa, odnośnie Kościoła, że „bramy piekielne nie przemogą go”.
Od Chrystusowego namiestnika na ziemi oczekuje się, aby przekazywał to, co otrzymał. By jego mowa była tak – tak, nie – nie. By głosił prawdę w porę i nie w porę. By również napominał i karcił. Czas by wilki w owczej skórze bez względu na purpurę znalazły się poza Kościołem. Czas przywrócić przysięgę antymodernistyczną. Czas zakończyć protestantyzację Kościoła wikłanego w ekumeniczne dialogi z heretykami i innowiercami. Droga do jedności kościoła jest prosta, nie na modłę ludzkiej pychy, ale taka, jakiej chce Bóg, taka jakiej nauczał zawsze Kościół – poprzez powrót na jego łono protestantów, a nie przez porzucenie depozytu wiary, by zamiast Bogu, przypodobać się światu. Za dużo gadania, za mało modlitwy. Odnosi się wrażenie, że nasz Kościół obecnie niemal porzucił troskę o zbawienie dusz, zajmując się doczesną krzątaniną i działalnością charytatywną. Już nawet nie jest zainteresowany nawracaniem, bo to „prozelityzm”. Jakby przestał wierzyć, przestał ufać w Boże plany, słuchać tego co nadprzyrodzone i przekazywać dalej, a zamiast tego „dialoguje” synodalnie. Zamiast działać „po Bożemu”, próbuje działać „po ludzku” i tak, jakby cała nasza wiara zaczynała się od Soboru Watykańskiego II, którego zgniłe owoce wszyscy dziś widzimy.
To Bóg jest w centrum, a nie człowiek, o czym przypomina nam Msza Trydencka, w przeciwieństwie do Novus Ordo. Wiara to rozum, wola, współpracujące z Łaską, a nie piasek rozedrganych emocji na zielonoświątkowych, „charyzmatycznych” spędach podobnych do sekciarskich spędów szarlatanów- pseudouzdrowicieli. Na szczęście rośnie odsetek młodych kapłanów czujących się tradycjonalistami. Czyli tymi, którzy nie chcą zniekształcać Bożych przykazań. I to oni są przyszłością Kościoła, przyszłością jest powrót do tradycyjnego nauczania i tradycyjnej mszy. To nieuchronne.

A Maryja? W naszej kulturze nieprzyjaciołom Kościoła szczególnie kiepsko przebiegnie ten atak na jej cześć. Jesteśmy spadkobiercami „Bogurodzicy”, przez pewien czas hymnu i rycerskiej pieśni bojowej, nawet jeśli niektórzy z nas nie potrafią jej zaśpiewać. To właśnie to dziedzictwo wychodzi naprzeciw waszym „względom ekumenicznym”. W naszej kulturze po dziś dzień, w różnych kontekstach funkcjonuje jeszcze inne rycerskie zawołanie: „Jezus, Maria”. Wychodząc naprzeciw ekumenicznemu „tamtaradej”. Te historyczne skojarzenia tak jakoś się same nasuwają, gdy patrzymy, jak „Ren wpada do Tybru”. I to, co ja i chyba nie tylko ja postrzegam nie jako „wyjaśnienie” pewnej kwestii dotyczącej Najświętszej Maryi Panny, ale jako odzieranie Maryi z należnych jej tytułów, jest tylko naturalną konsekwencją narastających herezji i posoborowia. Służy rozproszeniu owczarni, służy podziałom, oddala wiernych od Bożych Łask – zamiast przybliżać. Tam, gdzie wierni oczekują jasnego i mocnego głosu, odsunięcia kapłanów głoszących gorszące herezje, odrąbania chorych członków zagrażających całemu, mistycznemu ciału, przywrócenia prawdziwej, zdrowej, odwiecznej nauki – wierni otrzymują jeszcze większy zamęt i wątpliwości – no bo po co w takim razie w ogóle odmawiać Zdrowaś Maryjo i różaniec, skoro sam papież firmuje przekaz, podważający cześć, jaką oddajemy Maryi, jako tej, która pośredniczy w Bożym dziele odkupienia, wyjednując nam tak potrzebne łaski.
A zatem: Maryja Współodkupicielka – nie. Paciamam – tak…

Na koniec wyjątki z objawień bł. Katarzyny Emmerich o masonerii w Kościele:
„Kościół św. Piotra był zniszczony, z wyjątkiem prezbiterium i głównego ołtarza. (…) Zobaczyłam, że na końcu Maryja rozciągnęła płaszcz nad Kościołem i nieprzyjaciele Boga zostali przepędzeni.”
„Znowu miałam wizję tajnej sekty podkopującej ze wszystkich stron Kościół św. Piotra. Pracowali oni przy pomocy różnego rodzaju narzędzi i biegali to tu, to tam, unosząc ze sobą kamienie, które z niego oderwali. Musieli jedynie pozostawić ołtarz. Nie mogli go wynieść. Zobaczyłam, jak sprofanowano i skradziono obraz Maryi.
Poskarżyłam się Papieżowi. Pytałam go, jak może tolerować, że jest tylu kapłanów wśród burzących.”
„Widziałam Kościół ziemski, to znaczy społeczność wierzących na ziemi, owczarnię Chrystusa w jej stanie przejściowym na ziemi, pogrążoną w całkowitych ciemnościach i opuszczoną. Wy, kapłani, wy się nie ruszacie! Śpicie, a owczarnia płonie ze wszystkich stron! Nic nie robicie! Och! Jakże płakać będziecie nad tym dniem! Gdybyście choć wypowiedzieli jedno ‘Ojcze nasz’. Widzę tak wielu zdrajców! Nie odczuwają cierpienia, kiedy się mówi: «Źle się dzieje.» W ich oczach wszystko idzie dobrze, byle tylko doznawali chwały tego świata. Widziałam też wielu dobrych i pobożnych biskupów, lecz wątłych i słabych. Źli często brali górę. Widzę ułomności i upadek kapłaństwa, widzę też przyczyny tego i widzę przygotowane kary. Słudzy Kościoła są tak gnuśni! Nie czynią już użytku z mocy, jaką posiadają dzięki kapłaństwu. Dla niezliczonej liczby osób dobrej woli, dojście do źródła łaski z serca Jezusa było zamknięte i utrudnione z powodu zniesienia pobożnych praktyk oraz z powodu zamknięcia i profanacji kościołów. Cały ten głęboki zamęt, z powodu którego cierpieli wierni, wynikał stąd, że wielu z tych, którzy przyoblekli się w Jezusa Chrystusa, coraz bardziej zwracało się w stronę bezbożnego świata i wydawało się zapominać o cnotach i nadprzyrodzonej mocy Kapłaństwa.”
Mirosław Poświatowski (STARnowa.TV)

















