
czyli
MAGICZNA RANA
Ta wiosna w Krakowie obfituje w spektakle – podsumowuje nasza krakowska korespondentka Katarzyna Cetera – i to spektakle dobre, „trzymające poziom” i nieobojętne widzowi. To dobry zwiastun. Na deskach Sceny MOS należącej do Teatru im. Juliusza Słowackiego miesiąc temu miała miejsce prapremiera adaptacji najnowszej powieści Doroty Masłowskiej MAGICZNA RANA. Co zrobił Paweł Świątek z tą powieścią? Zaintrygowana poszłam do teatru i… nie zawiodłam się – ani na tekście, ani na adaptacji. Zachwycam się zarówno doskonałym aktorstwem (Karolina Kazoń, Marta Konarska, Marcin Sianko, Wanda Skorny, Natalia Strzelecka, Rafał Szumera, Katarzyna Zawiślak-Dolny), reżyserią może nieco mniej, ale również – przecież doceniam.

MAGICZNA RANA to spektakl o próbie wejścia i utrzymania głębokich związków partnerskich i ich utrzymania w powierzchownym społeczeństwie. Koncepcja sceniczna reżysera to spójna – choć na pozór niekoniecznie – opowieść postaci, które zawiedzione prawdą na temat dotychczasowej egzystencji, próbują od niej uciec na wiele różnych sposobów. Historie gorzko-śmiesznych bohaterów składają się na wielowymiarowy, oniryczny obraz społeczeństwa uwikłanego w próby wyrażenia wewnętrznej pustki, tym razem w języku współczesnej miłości Niczym podczas nauki pierwszego tańca bohaterowie starają się nie pogubić kroków przy okazji opowiadając historie swoich niepowodzeń, związków, w których wspólnie „pogubili” kroki. – czytamy w zapowiedzi przedstawienia.
Po zakończeniu przedstawienia, po wyjściu z teatru, miałam nieodparte wrażenie, że Paweł Świątek stworzył spektakl, który nie musi się po prostu podobać. To teatr, który rani – ale nie po to, by prowokować, tylko by odsłonić coś, czego nie chcemy widzieć. Jak rana, której nie da się zasłonić makijażem, i która nie przestaje swędzieć, choć bardzo chcielibyśmy o niej zapomnieć.

Świątek – konsekwentny w swoich wyborach formalnych i tematycznych – traktuje tekst Masłowskiej nie jak literaturę, ale jak tworzywo. Język staje się tu przestrzenią gry, zderzeń, pęknięć. Nie ma klasycznej fabuły, nie ma psychologicznie pogłębionych postaci. Jest raczej montaż głosów, fragmentów, rytmów. Czasem brutalnych, czasem groteskowych, często – przerażająco znajomych. I właśnie w tym montażu – który mógłby wydać się konceptualnie przeintelektualizowany – objawia się największa siła spektaklu. Bo Świątek pozwala językowi Masłowskiej i kwestiom wypowiadanym przez postaci rezonować w przestrzeni teatru. Słowa nie są tu tylko nośnikiem znaczenia – są przedłużeniem ciała, wyrazem lęku, maską i bronią.
Na scenie nie ma bohaterów. Są ciała, przez które przetacza się język, ciała, które stają się polem. I to właśnie w pracy zespołowej spektakl zyskuje wymiar cielesny, niemal choreograficzny. Aktorzy nie wcielają się w role – oni rezonują tekstem. Ich obecność sceniczna balansuje na granicy groteski i dokumentu. Są jednocześnie realni i przerysowani, jakby zawieszeni między aktorstwem a cytatem z aktorstwa. Ich ciała stają się polem językowej wojny.

Widać w tej pracy zespołowej dyscyplinę, ale i przestrzeń na osobiste tony. Każdy z aktorów wnosi swój własny rejestr emocjonalny – od suchości i ironii po wzruszającą bezbronność. To nie są role sensu stricto – to raczej figury, odbicia społecznych postaw, z których układa się chór współczesnego społeczeństwa.
Wizualna warstwa spektaklu, za którą odpowiada Marcin Chlanda (scenografia, kostiumy, światło), jest równie spójna jak tekstowa. Artysta nie tworzy świata przedstawionego, lecz jego ruinę. Scenografia sprawia wrażenie sklecona z przypadkowych, tanich materiałów – trochę jakbyśmy oglądali makietę Polski zbudowaną z resztek z PRL-owskiego pawilonu i katalogu IKEA. Światło doświetla pęknięcia, cienie, fragmenty ciał – nic tu nie jest do końca widoczne, wszystko jakby zamazane. Kostiumy – niedopasowane, celowo „z życia”, a jednocześnie oderwane od konkretu – tworzą wrażenie przerysowanej codzienności. Jakby rzeczywistość próbowała udawać samą siebie.

Muzyka Dominika Strycharskiego nie pełni funkcji ilustracyjnej. To nie podkład – to osobny bohater spektaklu. Strycharski buduje partyturę niepokojów, repetycji, sprzężeń. Czasem są to dźwięki ledwie słyszalne, czasem pulsujące beaty, które wdzierają się pod skórę. Muzyka nie komentuje – ona współistnieje z językiem i ruchem, tworząc trzeci wymiar tej teatralnej opowieści.
Jednym z najbardziej poruszających elementów MAGICZNEJ RANY jest sposób, w jaki spektakl demaskuje ironię jako podstawową strategię przetrwania. Ironizujemy wszystko: religię, rodzinę, politykę, męskość, kobiecość, nawet własną traumę. Śmiejemy się, zanim zdążymy się wzruszyć. Żartujemy, zanim dotknie nas wstyd. A kiedy już naprawdę nie mamy nic do powiedzenia – włączamy stand-up i performans. Ironia staje się więc niejako strategią obronną – i pułapką zarazem.

Świątek oczywiście nie moralizuje, nie wyśmiewa. Pokazuje, że ironia, której Masłowska używa z chirurgiczną precyzją, nie jest znakiem wyrafinowania, lecz wołaniem o pomoc. To język ludzi, którzy tak długo żyli w przemocy symbolicznej, że nie potrafią mówić serio. A jeśli już – to przez cytat, przez maskę, przez grymas. Może właśnie dlatego ten spektakl boli.
MAGICZNA RANA to nie jest „dobre przedstawienie”, które można polecić znajomym, podsumowując: „warto zobaczyć”. Nie jest to też spektakl, który daje satysfakcję. To teatr, który rani, nie leczy. Który nie zamyka się w dramaturgicznym łuku, lecz pozostawia widza w stanie rozedrgania. I w tym sensie – jest głęboko etyczny. Bo nie pozwala przejść do porządku dziennego nad językiem, który dehumanizuje. Nad rzeczywistością, która zamiast się komunikować, tylko się powtarza. To teatr, który nie daje ucieczki w piękno, katharsis, nawet w czarny humor. Zostawia nas z raną – magiczną tylko o tyle, że bez niej nic nie byłoby już prawdziwe.

I właśnie dlatego – warto.
Katarzyna Cetera
Zdjęcia – organizatorzy
Na scenie:
Dorota Masłowska
MAGICZNA RANA
adaptacja i reżyseria: Paweł Świątek,
scenografia, kostiumy i reżyseria światła: Marcin Chlanda,
muzyka: Dominik Strycharski,
asystentka scenografa: Natalia Zabdyr-Jamróz,
inspicjent: Bartłomiej Oskarbski,
producentka: Bożena Sowa

Obsada:
Karolina Kazoń,
Marta Konarska,
Marcin Sianko,
Wanda Skorny,
Natalia Strzelecka,
Rafał Szumera,
Katarzyna Zawiślak-Dolny
Premiera spektaklu odbyła się 22 marca 2025 roku, na Scenie MOS w Krakowie.

















