
czyli
XXIX OFK TALIA.
Dobiega końca XXIX edycja naszego ulubionego, tarnowskiego Festiwalu Komedii Talia – finalnie podsumowuje imprezę nasza krakowska recenzentka Katarzyna Cetera. Obejrzeliśmy wszystkie przedstawienia konkursowe, prawie wszystkie spektakle towarzyszące. Został nam jeden, ten który zwieńczy galę finałową, czyli KOLACJA DLA GŁUPCA w reżyserii Cezarego Żaka w gwiazdorskiej obsadzie, po którym niestety wiele sobie nie obiecuję No i ogłoszenie werdyktu. No i gala finałowa. I bankiet. I do domu. Tęsknić oczywiście będziemy, ale oczekiwać jubileuszowej XXX Talii będziemy z jeszcze większą niecierpliwością.

Ostatnie festiwalowe dni utkwiły mi w pamięci, bo to przecież ważny, ostatni, szósty spektakl konkursowy, czyli nareszcie Szekspir: WSZYSTKO DOBRE, CO SIĘ DOBRZE KOŃCZY w reżyserii Szymona Kaczmarka w wykonaniu zespołu Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu – pełna intryg czarna komedia, szalona baśń dla dorosłych, w której Kopciuszek zamiast tracić czas na balu, wyrusza na wyprawę, by uzdrowić smoka i zdobyć rękę wymarzonego księcia – jak pisali recenzenci. To spektakl w miarę nowy – jego premiera odbyła się w lutym 2024 roku.

Warto też dodać, że przedstawienie w reżyserii Szymona Kaczmarka, zdobywcy Złotego Yoricka za znakomitego KUPCA WENECKIEGO z Nowego Teatru w Słupsku (nagrody m.in. 60. Kaliskich Spotkaniach Teatralnych), otworzył wówczas Dużą Scenę Teatru Bogusławskiego po trwającym siedem miesięcy remoncie. Czy ma szansę na statuetkę Talii? Moim zdaniem nie, ale – jak mawia klasyk – czas pokaże. Przedstawianie obejrzeliśmy w festiwalowy czwartek, 25 września.

Tego dnia zobaczyliśmy również fenomenalną teatralną miniaturę w wykonaniu Barbary Lubos. Przedstawienie znanego w Tarnowie Teatru Korez – wielokrotne tu zapraszanego z różnymi, często nagradzanymi spektaklami, które – jak KOLEGA MELA GIBSONA – podbijały serca tarnowskiej publiczności. Przedstawienie zatytułowane KOCHAM CIĘ, POSZĘ PANA, w reżyserii Roberta Talarczyka prezentowane było na małej scenie, przy pełnej widowni, która nagrodziła świetną aktorkę owacjami na stojąco.

Sztuka Zbigniewa Rokity to malarsko-muzyczna opowieść o dzieleniu się miłością, w której rewelacyjna Barbara Lubos wciela się w rolę Basi – kobiety w średnim wieku szukającej miłości, by dzielić się jej nadmiarem z wyimaginowanym mężczyzną. Monodram, łączący poezję, prozę i ironię, opowiada o poszukiwaniach partnera i przebytych randkach, które mają zapobiec nadmiarowi miłości w sercu Basi. Treść sztuki z głównym nurtem festiwalu komedii wiele wspólnego nie ma, ale oczywiście wpisuje się w tematykę i nastrój przedstawień towarzyszących, a moim zdaniem możliwość obejrzenia dobrych spektakli nawet bez okazji – jest fenomenalnym pomysłem.

Piątek był dniem bez spektakli, w pewnym sensie wolnym od zajęć festiwalowych, ale nie do końca – w teatralnym foyer odbyły się bowiem warsztaty malowania na ceramice, na które zaproszono zarówno młodzież (14+), jak i dorosłych. Warsztaty były płatne – koszt uczestnictwa był dość wysoki, bo to 100 złotych od osoby – trwały półtorej godziny, ale zaowocowały nowymi umiejętnościami i… samodzielnie wykonanym malunkiem na ceramicznym kubeczku.

W sobotę organizatorzy zaprosili nas na koncert Piwnicy pod Baranami, po którym wiele sobie obiecywałam. Z Dużej Sceny Teatru Solskiego wybrzmiały głównie piosenki Ewy Demarczyk i Marka Grechuty, ale także niezapomniane hymny piwniczne, na przykład słynna DEZYDERATA.

Ten koncert miał niestety mało atrakcyjną, trochę już oklepaną formułę montażu słowno-muzycznego, taki muzyczno-poetycki hołd dedykowany legendarnym artystom Piwnicy pod Baranami: „diamentom”, które pojawiają się raz na kilka dekad. Ewa Demarczyk zadebiutowała na scenie Piwnicy pod Baranami w 1962 roku i szybko została okrzyknięta czarnym Aniołem Piwnicy. Cztery lata później z zespołem Anawa zadebiutował w Krakowie Marek Grechuta. Utwory z repertuaru pary najwybitniejszych, legendarnych wykonawców piosenki poetyckiej – w interpretacjach artystów Piwnicy, a także dedykowane Ewie i Markowi piwniczne hymny i pieśni, złożyły się na ten nadzwyczajny, sentymentalny wieczór.

W programie znalazły się między innymi TOMASZÓW, BALLADA O CUDOWNYCH NARODZINACH BOLEŁAWA KRZYWOUSTEGO, GROSZKI I RÓŻE, GRANDE VALSE BRILLANTE, BĘDZIESZ MOJĄ PANIĄ, ale także słynne KONIE APOKALIPSY – utwór napisany przed laty dla Tadeusza Kwinty.
Koncert od strony muzycznej przygotowany – i wykonany – na niezwykłym, wysokim poziomie, bardzo -ku mojej osobistej rozpaczy – „kulał” wokalnie. Po spektaklu z pieśniami Ewy Demarczyk w wykonaniu Katarzyny Chlebny poprzeczka jest – niestety, ale może właśnie „stety” – ustawiona bardzo wysoko, więc zwolnienie tempa, by pieśniarka mogła „nadążyć” za tekstem utworu, daje niewiele. Trzeba też wiedzieć, O CZYM się śpiewa, bo piosenka poetycka to nie jest zwykłe, smętne pitu pitu.

Dobrze radziła sobie młodzież: Maciek Półtorak, Jakub Zuckerman i Agata Ślazyk, ale furorę zrobił osiemdziesięciosześcioletni aktualnie – tak, tak! – Tadeusz Kwinta. Koncert poprowadził Leszek Wójtowicz, legendarny artysta piwniczny, który również zaśpiewał. Tym razem nie zapytał jednak, jaki jeszcze numer nam wytnie nasza ukochana Ojczyzna, wyrażał za to wolę zakończenia wojny na Ukrainie. No cóż, taki mamy klimat.
Katarzyna Cetera
Zdjęcia – Artur Gawle

















